|   
Liliana Głąbczyńska 
Komorowska – aktorka, reżyserka  
	
	Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.
 14 
listopada
	2013
	(czwartek), godz. 19:00
 
Ilustracja muzyczna: muzyka filmowa w wykonaniu Anny Moszczyńskiej 
  
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska 
to polska aktorka, od wielu lat mieszkająca w Ameryce Północnej, gdzie z 
powodzeniem realizuje swoje plany życiowe i artystyczne. Ukończyła Państwową 
Akademię Teatralną im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Przed wyjazdem z Polski 
zagrała wiele znaczących ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Wcieliła 
się m.in. w postać Abigail w Czarownicach z Salem, (1980) spektakl 
uznany za jeden ze stu najlepszych w historii Teatru Telewizji, za który dostała 
Pierwszą Nagrodę za Debiut Aktorski. Film Jerzego Kawalerowicza Austeria, 
z Lilianą w roli Jewdochy, stał się klasyką polskiego kina. W Stanach 
Zjednoczonych zadebiutowała filmem Wojna i miłość, wyreżyserowanym 
przez MosheMizrahi (Oskar za film zagraniczny Madam Rosa). W 1990 roku 
z Nowego Jorku przeniosła się do Kalifornii, gdzie zagrała w hollywoodzkich 
produkcjach filmowych m.in. Misja Specjalna, Zasady Walki,
występując u boku Donalda Sutherlanda, Aidana Quinna, Sir Bena 
Kingsleya, Wesleya Snipesa. Od 1994 roku aktorka mieszka w Kanadzie, gdzie gra w 
języku francuskim, m.in. w Romeo et Juliette, u boku słynnej Jeanne 
Moreau. W 2004 roku Liliana, w celu krzewienia polskiej kultury w środowisku 
kanadyjskim,  założyła Fundację Liliany Komorowskiej dla Sztuki. Działalność 
aktorki na tym polu została nagrodzona Srebrnym Medalem Zasługi. W 2007 roku, 
QueenArtFilms, firma Liliany, wyprodukowała film dokumentalny Raj 
utracony, raj odzyskany, który opowiada
o polskim ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon, małym miasteczku w Kanadzie 
(TV Polonia). Kolejną produkcją QueenArtFilms jest pełnometrażowy film 
dokumentalny Beauty and the Breast (Piękne i 
Bestia), który jest 
debiutem reżyserskim Liliany.  
  
 
Odbieranie nagrody publiczności za film "Piękne i 
Bestia". Montralski festiwal filmowy, 2012 
Światowa premiera 
filmu Beauty and the 
Breast (Piękne i Bestia) odbyła się na 52 Krakowskim Festiwalu Filmowym, a na Montrealskim 
Festiwalu Filmowym 2012 film zdobył Nagrodę Publiczności za najlepszy film 
dokumentalny. Na festiwalu Londyńskie Nagrody Filmowe (London Film Awards) film 
zdobył dwie nagrody Złotego Lwa - za najlepszy debiut reżyserski i Wielką 
Nagrodę Jury. Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Kobiet (Women’s 
International&Arts Film Festival) film zdobył nagrodę za najlepszy film 
dokumentalny, na Międzynarodowym Festiwalu Kanadyjskim (International Canada 
Film Festival) – nagrodę Royal Reel, na  festiwalu  Commfest -  Nagrodę Mada 
Award.  Film zdobył honorowe wyróżnienia na: Festiwalu New Jersey i Niezależnym 
Festiwalu w Santa Monica (Santa Monica Independent Film Festival). 
 
WYWIADY 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: 
Jedyna taka Polka w Hollywood (WP.PL / Film) 
Jedna z najpiękniejszych Polek w 
Hollywood - Liliana Głąbczyńska-Komorowska - w wyjątkowym wywiadzie tylko 
dla Wirtualnej Polski, opowiada jak jej się udało spełnić swój American Dream, 
co zmienił w jej życiu Stan Wojenny oraz co takiego chciał z nią robić Warren 
Beatty po castingu. Pamiętacie filmową mamę Basi z serialu „Teraz albo nigdy!” 
lub Redaktorkę z „Mniejszego zła” Janusza Morgensterna? Poznajcie niesamowitą 
historię jej amerykańskiej kariery. 
 
Rodzice Liliany Głąbczyńskiej-Komorowskiej, 
Henryka i  
Klaudiusz, 1954 rok, Grand Hotel, Sopot, Bal Prasy
 
Katarzyna 
Kasperska: Pani Liliano, myślę, że nie każdy z widzów w Polsce zdaje sobie 
sprawę, dlaczego postanowiła Pani opuścić kraj? Z wyróżnieniem zakończyła Pani 
edukację w 1979 roku i jako dwudziestoparolatka zaczęła Pani występować zawodowo 
w teatrze. Co się później wydarzyło? 
 Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Akademię Teatralną im. Aleksandra 
Zelwerowicza ukończyłam w 1979 roku z wyróżnieniem i od razu zaczęłam stałą 
pracę w Teatrze Dramatycznym, którego dyrektorem był wtedy Gustaw Holoubek. Już 
jako uczennica szkoły teatralnej występowałam gościnnie w Teatrze na Woli, no i 
oczywiście, od 1979 roku, czyli w wieku 23-24 lat, w Teatrze Telewizji. 
Rzeczywiście moja kariera aktorki młodego pokolenia zapowiadała się bardzo 
dobrze. Wygrałam główną nagrodę za debiut aktorski na Festiwalu Teatru Telewizji 
w Olsztynie, za rolę Abigail w „Czarownicach w Salem” w reżyserii Zygmunta 
Hubnera, grając z Romanem Wilhelmim i największymi gwiazdami teatru polskiego w 
tamtych czasach: z M.Walczewskim, Z.Zapasiewiczem, A.Łapickim, E.Dałkowską, 
J.Ziółkowską, H.Skarżanką. Tuż po ukończeniu szkoły podpisałam umowę z Teatrem 
Dramatycznym z dyrektorem, moim profesorem ze szkoły, Gustawem Holoubkiem i 
grałam na deskach scenicznych, miedzy innymi ze: Zbigniewem Zapasiewiczem, 
Januszem Gajosem, Piotrusiem Fronczewskim i Markiem Kondratem.
 
 Dlaczego zatem wyjechała Pani z kraju?
 
 Najważniejszym powodem było dla mnie ogłoszenie stanu wojennego w grudniu 1981 
roku. Sparaliżował moją karierę i podciął na wiele lat skrzydła talentu moim 
kolegom aktorom. Czułam, że nie mogę żyć w takiej atmosferze jako początkująca 
gwiazda, a za taką się uważałam. To, że dostałam rolę w amerykańskim filmie ”War 
and Love” reżysera Moshego Mizrahi tylko ułatwiło moją decyzję. Dostałam wizę na 
wyjazd, a proces jej zdobycia trwał cały rok. Jednak dopięłam swego i 
wylądowałam w Stanach w grudniu 1982 roku. Rodzina mnie pobłogosławiła, bo 
wiedziała, że nie jadę na jeden kontrakt, lecz na rozpoczęcie samodzielnego 
życia w Ameryce. Wyjechałam sama, zagrałam w filmie i to umożliwiło mi zdobycie 
agenta i zaistnienienie jako profesjonalnej aktorki w Nowym Jorku.
 
  
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska, lata 80, fot. 
Nasierowska 
 Po Pani wyjeździe z Polski gazety pisały, że rzuciła Pani świetnie 
zapowiadającą się karierę po sukcesie filmu „Austeria” Jerzego Kawalerowicz. 
Trudno było to wszystko zostawić i spróbować całkowicie od nowa, w nowy miejscu?
 
 Nie rzuciłam kariery w Polsce, ale oswobodziłam się z komunistycznej niewoli. 
Była ona nie do zaakceptowania dla młodej aktorki, niezdolnej do walki z 
systemem, który poprzez stłumienie Solidarności zgasił wszelkie nadzieje na 
zmiany. Nikt nie mógł przewidzieć, że komuna upadnie. Wyjazd oznaczał wolność a 
także niewiadomą!
 
 Amerykańskie początki były bardzo ekscytujące, energii mi nie brakowało, a dobre 
opanowanie angielskiego moją jedyną szansą. Tęskniłam za domem, ale określiłam 
sobie cel i z siłą woli do niego dążyłam. Nie miałam wyjścia, musiałam sobie 
udowodnić, że potrafię być aktorką w Nowym Jorku. Szybko przyswoiłam sobie 
amerykański zwyczaj pokrywania uśmiechem uczucie obcości i z obamowskim już dziś 
sloganem „Yes I CAN” szłam przebojowo naprzód.
 
  
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska i Michał Urbaniak, 
ślub w Nowym Jorku 
 Jak wiele znanych młodych gwiazd, m.in. Sophie Marceau Pani również miała (na 
początku pobytu w USA) swojego starszego mentora i życiowego partnera? Czy ta 
znajomość pomogła też Pani w karierze?
 
 Sam wyjazd i pierwszą rolę w filmie, choć w rezultacie bardzo okrojoną, 
zawdzięczam człowiekowi, z którym spędziłam tylko pierwsze dwa lata za oceanem. 
Szybko zdałam sobie sprawę, że nie jestem kopciuszkiem z bajki i muszę żyć 
własnym życiem, słuchając swojego wewnętrznego głosu. Musiałam sobie sama 
forsować drogę do kariery. Joasia Pacuła dała mi kontakt na agentkę, która we 
mnie uwierzyła. To była Devian Littlefield (wtedy agentka modelki Andy 
MacDowell) i dzięki niej dostałam pierwszą główną rolę w operze mydlanej w Nowym 
Jorku w „Another World” w NBC. Dzięki niej stanęłam na nogi. Wreszcie należałam 
do „fabryki marzeń” wielu aktorów amerykańskich! To był okres wielkiej 
popularności oper mydlanych i moja twarz pojawiała się na okładkach gazet, byłam 
rozpoznawana na ulicy. Już wtedy, w 1984 roku byłam reprezentowana przez agenta, 
prawnika i osobę od PR - jak każda gwiazda. W Polsce nikt o tym jeszcze nie 
słyszał.
 
 * * *
 
Liliana Komorowska: Nie dba o 
przywileje (Życie na gorąco) 
Moim największym sukcesem jest 
to, że nigdy nie odeszłam od swojego ukochanego zawodu. 
Pracowałam z najlepszymi artystami, 
reżyserami, aktorami. Spełniłam się też jako matka – mówi 57-latka, Liliana 
Głąbczyńska-Komorowska (Głąbczyńska to jej panieńskie nazwisko, Komorowska to 
panieńskie nazwisko matki, którego używa w pracy zawodowej), którą właśnie 
oglądamy w serialu „Blondynka” w roli upadłej diwy. 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska, Nowy Jork, TV 
Soap Opera 
Kalifornią cieszyła się tylko 
pięć lat 
Rok 1982. Młoda, ambitna, świetnie 
zapowiadająca się aktorka warszawskiego Teatru Dramatycznego (m.in. Abigail w 
„Czarownicach z Salem” czy Jewdocha w „Austerii”) wylatuje do Nowego Jorku. 
Pozbawiona kompleksów, otwarta na świat i ludzi, dzięki swojej przebojowości i 
życzliwości Joanny Pacuły poznaje agentkę, która wysyła ją na zdjęcia próbne. 
Dzięki nim zdobywa główną rolę w operze mydlanej „Another World”. – Potem przyszły inne propozycje, bo telenowele cieszyły się w tamtych latach 
olbrzymią popularnością.
 – Moja mama też była szczęśliwa, że może mnie w Polsce zobaczyć na ekranie 
telewizora – wspomina sympatyczna aktorka, która cieszyła się słoneczną 
Kalifornią tylko pięć lat.
 
Zostali obrabowani w biały 
dzień! 
W 1994 roku przeniosła się z drugim 
mężem, reżyserem Christianem Duguayem, do Montrealu. – Mieszkaliśmy z dwuletnim 
synkiem w apartamencie w Santa Monica, ale trzęsienie ziemi w Los Angeles 
spowodowało, że postanowiliśmy przenieść się do Kanady. 
Byłam w piątym miesiącu ciąży, nie 
chciałam ryzykować. Z punktu widzenia matki była to słuszna decyzja i szybko 
przekonałam się do tego miasta, gdzie żyję do dziś. 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska, Nowy Jork, Fot. 
Horowitz 
Los Angeles to niebezpieczna 
metropolia 
Los Angeles to niebezpieczna 
metropolia, razem z Chrisem zostaliśmy kiedyś napadnięci i obrabowani na słynnym 
bulwarze Sunset, w biały dzień. 
Z zawodowego punktu widzenia 
przeprowadzka była średnim pomysłem, bo Kanada nie daje tak dużych możliwości 
jak Stany Zjednoczone. Gdy jednak jest się matką, zmieniają się priorytety. Ale 
niczego nie żałuję, no i nauczyłam się języka francuskiego – uśmiecha się 
aktorka, która wystąpiła m.in. w „Bill Cosby Show” i „Kojaku”, a także w filmie 
„Misja specjalna” i „Zasady walki”. Mimo to ma do siebie spory dystans. 
– Komuś mogłoby się wydawać, że 
skoro grałam z Donaldem Sutherlandem, Benem Kingsleyem czy Wesleyem Snipesem, to 
muszę mieć jakieś specjalne wymagania. Nic z tego! Na planie „Blondynki” nie 
przeszkadzało mi, że nie mam specjalnych przywilejów gwiazdy, wręcz przeciwnie – 
byłam szczęśliwa, że wszyscy jesteśmy razem, że nie odgradzamy się od innych. 
Stawiam na ciągły rozwój 
– Stawiam na ciągły rozwój – 
tłumaczy aktorka. – Staram się nieustannie nastrajać swoje liczne narzędzia 
pracy, szkolić je, chronić i pielęgnować. Do Polski zawsze wracam jak do siebie, 
odwiedzam rodziców, brata, przyjaciół. Jestem dumna, że tutaj się urodziłam i 
wychowałam. Uwielbiam czytać polskie gazety i czasopisma. Nie są tak 
katastroficzne, jak te, które wydaje się w Ameryce... 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska w "Sherlocku 
Holmesie" - Irena Adler  
Biegle Pani mówi po angielsku i 
francusku. Czy polskim aktorkom jest trudno otrzymać angaż za granicą?
 Oczywiście, że jest to prawie niemożliwe, jeśli się nie jest posiadaczem 
Zielonej Karty w USA czy nie ma wizy z pozwoleniem na pracę, nie zna biegle 
języka, albo choćby tak wystarczająco, aby nie drażniło ucha no i oczywiście nie 
ma agenta! W tej profesji język, papiery i kontakty są podstawą. Dodatkowym 
atutem jest duże szczęście, w którym, ja uważam, możemy sobie pomóc. Trzeba się 
znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie! Wierzę w świadome tworzenie kariery i 
kreowanie swojego wizerunku.
 
 Jak Pani jest postrzegana w Kanadzie i USA. Jako Polka, czy jako Kanadyjka 
polskiego pochodzenia?
 
 Jestem aktorką kanadyjską o polskim pochodzeniu, grającą w trzech językach. 
Fakt, że mieszkam obecnie w Montrealu, nigdy do końca nie był moim wyborem, ale 
zmienił stosunek do mojej kariery. Zaciążyła na nim decyzja o założeniu rodziny. 
W 1994 roku przeżyłam trzęsienie ziemi w Los Angeles, gdzie mieszkałam z moim 
drugim mężem, reżyserem filmowym i 2-letnim synkiem Sebastiankiem, będąc w 5 
miesiącu ciąży z córeczką. Te okoliczności zadecydowały o moim losie. Uciekliśmy 
z rodziną do Kanady, na tymczasowy pobyt, lecz już nigdy nie wróciłam do 
Kalifornii i marzenia o wielkiej karierze oddaliły się na zawsze. Miałam wtedy 
33 lata i byłam matką, moje życie się przewartościowało. Postanowiłam zawalczyć 
o rodzinę i karierę męża.
 
 Czy wciąż ma Pani kontakt z polskimi filmowcami? Chętnie Pani wraca do pracy 
do ojczyzny?
 
 Oczywiście, że mam kontakt z polskim biznesem filmowym i najlepszą agentkę na 
świecie, Iwonę Ziułkowską. To dlatego zagrałam w serialu telewizyjnym TVN i w 
filmie Morgensterna. Miałam szansę na o wiele więcej ról, ale brak czasu mi na 
to nie pozwolił. Czasem żałuję, że Polska nie jest sąsiadem Kanady, bo na pewno 
grałabym nieustannie. Sprawia mi radość granie w polskich filmach a mama nie 
może się posiąść z radości, że widzi córę w rozkwicie. Mama jest moim 
największym autorytetem, bo rodzinę kocham nad życie.
 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska z Jeanne Moreau na 
planie "Romeo et Juliette" 
 W ostatnim czasie zagrała Pani w dwóch popularnych polskich produkcjach – 
serialu „Teraz albo nigdy” i w „Mniejszym źle” Janusza Morgensterna. Proszę 
zdradzić, czy w Polsce pracuje się Pani inaczej, niż w Kanadzie. Z jakimi 
emocjami, przeżyciami to się wiąże?
 
 W Polsce największa radością było dla mnie spotkać się z przyjaciółką i 
koleżanką z roku ze Szkoły Teatralnej, Małgosią Zajączkowską na planie serialu 
„Teraz albo Nigdy”, w którym grałyśmy matki głównych bohaterów. Buzie nam się 
nie zamykały, żeby odrobić straty zaległych opowieści. Niezapomniane chwile 
przeżywałam też na festiwalu filmowym w Gdyni w 2010 roku, na premierze 
ostatniego filmu Janusza Morgensterna, który nie tylko był głosem decydującym w 
jury do przyznania mi głównej nagrody za debiut aktorski w 1980 roku na 
wymienionym już festiwalu w Olsztynie, ale zawsze mnie wspierał, uznając mój 
talent. Ogromnie się cieszyłam, że mogłam zagrać w jego ostatnim filmie 
„Mniejsze zło”. Kuba był wspaniałym człowiekiem i wielką postacią polskiego 
kina. mogłam również obejrzeć film „Austeria” w odnowionej, cyfrowej wersji. To 
było niezwykłe przeżycie, które doprowadził mnie do szczerych łez.
 
  
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska z mężem 
Christianem Duguay, Los Angeles 
 A jaka jest różnica między graniem w Polsce i w Stanach lub w Kanadzie?
 
 Jeśli chodzi o profesjonalizm aktorski, to nie widzę różnicy. Widoczna jest ona 
w podejściu do kariery aktora, dbaniu o jego komfort i finanse. W Stanach, na 
planie filmowym aktorzy mają swoje gwiazdorstwo i to im daje specjalne 
przywileje, specjalną przyczepę, gdzie spokojnie mogą się przygotować do pracy, 
prywatnego trenera, make-up, kucharza i całą listę do spełnienia. W Polsce 
aktorzy i cała ekipa filmowa przebywają razem na planie i nikt się nie wywyższa. 
To prawdziwa demokracja. W Kanadzie i Stanach silne związki zawodowe gwarantują 
wielkimi obwarowaniami prawniczymi, aby aktorzy na planie mieli zagwarantowaną 
prywatność, dostali o odpowiednich porach posiłki i aby nie pracowali powyżej 
normy. Skrupulatnie są też wypłacane duże tantiemy, wywalczone w kontraktach. 
Marzenia, o które polskim aktorom się nie śniło. Zostać członkiem SAG, AFTRA, 
ACTRA i UDA zajęło mi lata. Ale dziś jestem ustawiona. I mam zastrzeżoną świetną 
emeryturę.
 
 Czy Pani dzieci mówią po Polsku i również planują iść w zawodowe ślady matki?
 
 Christian, ojciec moich dzieci uważał, że dwa języki, francuski i angielski 
zupełnie wystarczą. Był zdecydowanie przeciwny nauce polskiego w domu i w 
sobotniej polskiej szkole. Efekt jest taki, że dzieci są perfekcyjnie 
dwujęzyczne, lecz niestety prawie nie mówią po polsku. Tęsknią za zupą 
pomidorową babci i starają się porozumieć z moimi rodzicami, mówić do nich 
polskimi słowami miłości: ja cię kocham i całuję.
 Sebastian i Natalia idą zdecydowanie w nasze ślady, czyli w kierunku kariery 
artystycznej: syn (lat 20), studiuje reżyserię filmową, a córka (lat 17), chce 
być modelką i aktorką.
 
 
* * * 
 Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Piękna i bestia (EksMagazyn)
 
Byłam jak butelka, która musi 
się odkorkować. Jak szampan, którym trzeba wstrząsnąć, żeby były bąbelki. – 
Aktorka Liliana Komorowska-Głąbczyńska wyjechała z Polski u progu wielkiej 
kariery, by zacząć wszystko od nowa w fabryce snów. Dwa lata temu stanęła po 
drugiej strony kamery. Jesienią pokaże w Polsce swój najnowszy dokument – 
„Beauty and the Breast”  
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska jako Bella na 
planie  
"Blondynki" z Julią Pietruchą 
EksMagazyn: Skończyła pani 
studia z wyróżnieniem, grała w warszawskim Teatrze Dramatycznym, u boku takich 
sław polskich scen, jak: Holoubek, Zapasiewicz czy Gajos. Dlaczego wyjechała 
pani z Polski u progu wielkiej kariery? 
Liliana Komorowska-Głąbczyńska: 
To była ucieczka od stanu wojennego, zabrania wolności – właściwie życia w 
niewoli, przede wszystkim osobistej, ale też artystycznej. Wyjechałam przede 
wszystkim po to, by zawalczyć o siebie. Zmierzyć się z mitem Ameryki, miejsca, w 
którym narodziło się kino i gdzie robi się kariery. Liczyłam też na zmianę w 
życiu. Byłam bardzo zniecierpliwiona tym, że moja kariera aktorska, która dobrze 
się zaczynała, została zastopowana przez stan wojenny. 
Stany okazały się krainą 
wolności i spełnionych marzeń? 
Moje pierwsze wrażenie: jestem w 
Ameryce i widzę, że to kraj kolorowy, przebogaty i tylu wyborów, że stałam się 
osobą, której ciężko coś zdecydować! W Polsce, w sklepach, były trzy rodzaje 
mleka do wyboru. Tam – dwadzieścia. Stałam przed półką i nie wiedziałam, co 
zrobić. Drugim zdziwieniem były otwarte pytania: kim jesteś? W co wierzysz? Ja 
nigdy ich sobie nie zadawałam. W Polsce było oczywiste, że jestem katoliczką. 
Byłam zanurzona w pewien porządek. W momencie kiedy wyjechałam, zderzyłam się ze 
światem wolności, czymś, co Amerykanie nazywają melting pot (tygiel kulturalny – 
przyp. red). Musiałam zweryfikować swój stosunek do religii. 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska z mężem Bernardem 
To był skok na głęboką wodę… 
Jak przyjechałam, okazało się, że 
mój angielski nie ma nic wspólnego z amerykańskim. Komunistyczny paszport był 
bardzo niedobry, wszyscy patrzyli na mnie podejrzanie. Musiałam przestać się 
bać. Znalazłam osobę, która mnie reprezentowała. „Musisz nauczyć się tekstu, iść 
na 15 spotkań, musisz być the best” – mówiła mi. I mieć uśmiech na twarzy, ten 
do którego w Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni. Poznałam Janusza Głowackiego, 
Zbyszka Rybczyńskiego i wielu Polaków, którzy tam byli i znaleźli dla siebie 
miejsce w tym świecie. To było najtrudniejsze. Dla aktorki, która przyjeżdża 
znikąd, nie zna nikogo i chce podbić świat (śmiech).
 
Relacja ze spotkania:
 Listopad jest miesiącem, w którym szczególnie wspominamy zmarłych. Chcę 
przypomnieć, że od początku istnienia cyklu "Są Wśród Nas" odeszło od nas 
dziesięciu byłych „gości wieczoru”. Od listopada zeszłego roku żegnaliśmy: 
Rudolfa Falkowskiego, Annę Poray-Wybranowską, Wandę de Roussan, Józefa 
Lityńskiego i Waldemara Romanowskiego. Natomiast w poprzednich latach zmarli: 
Ryszard Snarski, Zdzisław Marczyński, Jan Zieleniewski, Andrzej Wolski i 
Ireneusz Bogajewicz. Aby uczcić Ich pamięć, zamiast symbolicznej minuty ciszy 
zaproponowałem w spokoju i zadumie o Nich wysłuchać nastrojowej melodii z filmu 
"Polskie Drogi" w wykonaniu pianistki, Hanki Moszczyńskiej.
 
 
Anna Moszczyńska
 
Tym razem na samym 
wstępie Andrzeja Szydło, nasz Konsul Generalny RP, wręczył Lilianie Komorowskiej 
wiązankę kwiatów. Pan Andrzej wyraził również duże uznanie dla dotychczasowej 
działalności naszej Aktorki i życzył Jej dalszych sukcesów.
 Po zapoznaniu przybyłych z oficjalnym życiorysem Pani Komorowskiej, 
opowiedziałem w sposob żartobliwy o moich wizytach w Jej domu:
 
 Najpierw zostałem przez Nią oprowadzony po wspaniale urządzonym domu - potem 
przeszliśmy do kuchni. Na stole leżaly między innymi dwa laptopy i dwa telefony 
(w tym trzy komórkowe). Tuż po rozpoczęciu rozmowy na temat planowanego 
spotkania w konsulacie, zadzwonił ktoś po angielsku z Dubaju, gdzie za pare dni 
Pani Liliana się wybierała, aby odebrać kolejną nagrodę za Jej ostatni film. 
Potem Ona zadzwoniła po fransusku do organizacji w Montrealu w sprawie jakiejś 
wystawy. W tzw. międzyczasie rozmawialiśmyu po polsku. ...i znowu telefon z 
Paryża, potem Ona zadzwoniła do Londynu, potem do Polski. Nie jest łatwe życie 
aktorki - pomyślałem. A jestem przekonany, że tak jest każdego dnia i nie tylko 
w godzinach porannych.
 
 
 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska z Konsulem 
Generalnym RP w Montrealu Andrzejem Szydło 
Po zapoznaniu się z bogatym materiałem na pokaz multimedialny - co uczyniła już 
Beata Nawrocka (o jej współpracy z Lilianą Komorowską później), zdecydowaliśmy, 
że zamiast standardowego wywiadu, głównym trzonem spotkania będzie właśnie pokaz 
zdjęć i filmów na dużym ekranie.
 
 Drugim z planowanych utworów muzyki filmowej był popularny w latach 70-ych 
"Czterdziestolatek". Natomiast po następnym bloku Pani Moszczyńska wykonała 
walca z "Ziemi Obiecanej" - a po kolejnym, walca z filmu "Noce i Dnie".
 
 Przyszła kolej na bohaterkę wieczoru, Lilianę Komorowską. Z niezwykłą swobodą i 
spokojem podziękowała dość licznej publice za przybycie i obiecała, że postara 
sie przedstawić swoje życie, a w szególności swoją karierę, w sposób prosty i 
przystępny. Najpierw zaproponowała obejrzenie filmu o Jej rodzicach, którzy 
ochodzili niedawno 60-tą rocznicę ślubu. Wyraźnie podkreśliła, że pochodzi z 
rodziny artystycznej i chce, abyśmy wiedzieli o fakcie, iż Jej kariera aktorska 
nie była przypadkowa. Wyrosła w atmosferze, która prowadziła tylko w jednym 
kierunku - artystycznym. Dodam, że z wielką przyjemnością ogląda się stare 
czarno-białe filmy, na których widzimy znajomych. Drugi, dziesięciominutowy 
montaż był zestawem urywków z filmów, w których Pani Liliana wystąpiła, 
mieszkając już w Ameryce Północnej.
 
 
 
Jerzy Adamuszek 
W kolejnym bloku mieliśmy możliwość zobaczyć zestaw zdjęć, począwszy od Jej 
dzieciństwa po ostatnie lata. Przepiękne zdjęcia portretowe robione przez 
znanych fotografów w Polsce (Zofia Nasierowska i Czesław Czapliński) i w Stanach 
(Ryszard Horowitz, Cz. Czapliński i inni). Pani Komorowska komentowała każde z 
nich, siedząc z boku przed ekranem. Cały pokaz multimedialny został przygotowany 
przez Beatę Nawrocką, która jest od dziesięciu lat sekretarką Pani Liliany. 
"Beata jest moją prawą ręką" - przywołuję opinię samej Aktorki. Natomiast za sam 
pokaz, za obsługę sprzętu multimedialnego, był odpowiedzialny Andrzej 
Leszczewicz, prowadzący witrynę www.sawsrodnas.ca od dwóch lat.
 
 Nie sposób w krótkiej relacji opisać wszstko, co było pokazywane i o czym było 
mówione. Jej życiorys i poniższy z Nią wywiad dopełnią naszą wiedzę na ten 
temat.
 
 W krótkiej tzw. „sesji pytań”, poprosiłem Bożenę Szarą i Beatę Nawrocką o 
zabranie głosu. Pani Szara 10 lat temu przeprowadzała z Aktorką wywiad do 
magazynu Viva, a pani Nawrocka zna Ją bardzo dobrze tyle samo lat. Zna Ją nie 
tylko od strony profesjonalnej, ale i osobistej. Pierwszymi działaczami z 
polonijnego środowiska, których Liliana spotkała w Montrealu, byli między 
innymi: Basia Sygnarska, Janusz Mazur i Basia Seguin.
 
 
 
Od lewej: Anna Moszczyńska, Jerzy Adamuszek, 
Liliana Głąbczyńska-Komorowska 
Składając drugą wizytę w domu Liliany, zapytałem, czy mogłaby nam coś zaśpiewać. 
Odparła, że bardzo lubi piosenkę z dzieciństwa pt. "Rudy rydz", którą 
skomponował Bogusław Klimczuk, mąż siostry jej matki, Krystyny Komorowskiej. 
Nasza wspaniała pianistka bez problemu zaakompaniowała Lilianie do tego utworu. 
Ta bardzo melodyjna i świetnie zaśpiewana piosenka przez Aktorkę, była ostatnim 
punktem oficjalnej części spotkania. Potem były zdjęcia i zaproszenie wszystkich 
do głównego holu, gdzie czekało miedzy innymi wino, sery i winogrona 
przygotowane przez Panią Komorowską.
 
 Należy się powtórzenie niektórych komentarzy, które otrzymałem po spotkaniu. 
Były one bardzo miłe - szczególnie dlatego, iż przybyli na spotkanie mogli 
swobodnie porozmawiać z Panią Lilianą. Nasza Aktorka miała na to czas i robiła 
to z wielką przyjemnością - bez pośpiechu i kamer.
 
 www.komorowska.com
 www.facebook.com/Liliana.Glabczynska.Komorowska
 
Jerzy Adamuszek
 
Zdjęcia - Beata 
NawrockaMultimedia 
- Andrzej Leszczewicz
 |