|   
Andrzej Galicki – pisarz, artysta malarz, projektant elektrowni wodnych. 
	Ilustracja muzyczna: 
	Stanisław Marut – akordeonista. 
	
	Spotkanie prowadził
	Jerzy Adamuszek.
 16 marca 
	
	2015
	(poniedziałek), 
	godz. 19:00
 
Andrzej 
Galicki urodził się w roku 1946 w Warszawie na Mokotowie. Dzieciństwo 
spędził wśród gruzów Żoliborza, bawiąc się z kolegami w wojnę. Zamieszkiwał 
kolejno na Bielanach i Sadybie, żyjąc rytmem życia odradzającej się z ruin 
stolicy.
 
 
Andrzej 
Galicki  
Studiując w Płocku na 
filii Politechniki Warszawskiej, założył grupę plastyczną, z którą organizował 
wystawy artystyczne; między innymi zbiorową wystawę malarstwa w miejscowym 
klubie MPiK. W 1972 z tytułem inżyniera zatrudnił się w warszawskim Mostostalu i wziął udział 
w kilku priorytetowych budowach, między innymi Dworca Centralnego. Po kilku 
latach, kiedy dano mu do zrozumienia, że dalsza jego kariera uwarunkowana będzie 
od przynależności do PZPR, postanowił wyjechać z Polski i spróbować szczęścia na 
Zachodzie - gdzie oczywiście nikt nie stawiał tego rodzaju wymagań. Najpierw 
pracował w Paryżu, jako pomocnik dekarza, a potem we Wiedniu został projektantem 
budynków miejskich. W styczniu 1981 pan Galicki z wizą pobytową przybył do 
Montrealu. Pracując w jednej z największych kanadyjskich firm inżynierskich, SNC 
Lavalin, kontynuował malowanie - ale głównie dla przyjemności, traktując sztukę, 
jako odskocznię od deski konstruktora. Miał kilka wystaw indywidualnych w 
Montrealu i jedną w New Jersey.
 
Od paru lat więcej czasu 
poświęca pisaniu powieści i opowiadań i, jak do tej pory, wydał siedem pozycji. 
Osoby występujące w książkach Andrzeja Galickiego są fikcyjne - a wspomnienia z 
miejsc, w których Autor przebywał, przeplatają się ze zdarzeniami i postaciami 
urojonymi. W 2014 przeszedł na emeryturę, lecz tylko zawodowo, gdyż pracuje nad 
ósmą książką, której akcja toczy się w Montrealu. 
Książek Andrzeja 
Galickiego nie należy czytać „na poważnie”. Pisane są dla rozrywki i Autor ma 
nadzieję, że w taki również sposób będą traktowane przez Czytelników. Okładki do 
książek są projektu ich Autora, często z wykorzystaniem jego własnych obrazów. 
Książki Andrzeja 
Galickiego w wersji elektronicznej jak i papierowej znaleźć można na portalach 
wielu księgarni internetowych (np. Amazon) - 
http://kindlebooksnew.com/. Oto 
one: 
- Ławka- Opowieści przy Świecach
 - Za Wielką Wodą
 - Biała Dolina
 - Na Rozdrożu
 - Ulica Zawrotna
 - Orion
 
Ósma książka pt. 
Zdarzyło się w Montrealu znajduje się jeszcze na warsztacie Autora. 
  
Wywiad z Andrzejem 
Galickim: 
Jerzy Adamuszek (JA):
Jak udało się rodzicom przeżyć wojnę i Powstanie Warszawskie? 
Andrzej Galicki (AG): 
Matka moja, jako studentka prawa odbywała praktykę w Banku Polskim. Została 
ewakuowana z Warszawy razem z pracownikami banku siedząc w ciężarówce na 
rulonach niepociętych pieniędzy, to musiało być ekscytujące. Ojciec z kolei miał 
w Warszawie mieszkanie przy ulicy Chmielnej i sklep z porcelaną. Wyjechał z 
Warszawy samochodem wraz ze swoim kolegą tuż przed wkroczeniem Niemców. Jechali 
szosą na wschód, tak jak większość ludności opuszczającej stolicę, aż dojechali 
do majątku, z którego pochodziła matka. Tam zabrakło im benzyny i to był traf, 
który spowodował, że ja się narodziłem. Ojciec stracił sklep i mieszkanie (wszystko 
spłonęło w Powstaniu), lecz zyskał rodzinę, więc chyba nie był stratny. 
JA: Proszę 
opowiedzieć jakąś ciekawą historię z dzieciństwa z powojennej Warszawy; może 
znaleźliście jakieś niewypały? 
 
AG: Niewypałów 
było rzeczywiście sporo, ale bawili się nimi raczej starsi koledzy. Najciekawsze 
co pamiętam, to było zwiedzanie z latarką ruin zburzonych domów Żoliborza, 
zawsze można tam było coś wygrzebać z gruzów, jakiś zardzewiały bagnet, czy 
kawałek karabinu. Oczywiście były to zabawy niebezpieczne i surowo zakazane 
przez rodziców, ale zawsze udawało się jakoś wymknąć z domu. To pamiętam z 
Żoliborza. Urodziłem się trochę wcześniej, przy ulicy Spacerowej. Dom ten wciąż 
stoi, ale chyba na złość mi wybudowano tam później radziecką ambasadę, dokładnie 
po drugiej stronie ulicy, więc straciłem sympatię do tego miejsca. 
JA: Czy 
nauczyciele od języka polskiego zauważyli u ucznia Andrzejka lekkość pisania? A 
może to to pierwszy dostrzegł to młody Andrzej? 
AG: Nikt u mnie 
nie zauważył żadnej lekkości, pamiętam raczej opinię „zdolny, ale leniwy” i to 
była chyba opinia trafna. Pamiętam również, że nie znosiłem gramatyki i to 
pozostało we mnie do dzisiaj. Ogólnie, nie lubiłem szkoły a jeszcze bardziej 
odrabiania lekcji, zawsze wolałem zabawę w wojnę z kolegami z ulicy. 
JA: A jak było na 
zajęciach plastycznych? 
 
AG: Z tym było 
odwrotnie, bardzo lubiłem rysunek, oraz lekcje biologii, bo tam również rysowało 
się jakieś rozwielitki czy szkielety zwierząt, to mnie pasjonowało. Co dziwne, 
polubiłem później również rysunek techniczny i to zostało ze mną do dzisiaj. 
Dziwne, bo rysunek techniczny i artystyczny to są dwa zupełnie przeciwne bieguny. 
Wcale mi to jednak nie przeszkadzało. 
JA: Niektórzy 
twierdzą (ja również), że artystą się po prostu jest. Kiedy Pan - inżynier z 
zawodu z duszą artysty - zauważył to u siebie? 
 
AG: Od dziecka 
miałem dwie pasje: rysunek i wykonywanie przeróżnych modeli, głównie z 
młodzieżowych pism technicznych. Nie zawsze mi to wychodziło, ale czasem tak. 
Nie zgadzam się z tym, że artystą się jest, to zbyt ogólne. Można mieć 
uzdolnienia w jakiś kierunku, nawet w wielu kierunkach, ale nie we wszystkich. 
Rodzice moi kupili fortepian. Matka zaprowadziła mnie na przesłuchanie do szkoły 
muzycznej, odpadłem jednak w przedbiegach. Bardzo lubiłem muzykę, zwłaszcza rock 
and rolla. Miałem nawet dwie gitary - akustyczną i elektryczną, jednak nigdy nie 
nauczyłem się grać, nie potrafiłem powtórzyć najprostszych dźwięków - czarna 
magia. 
JA: Dlaczego 
wybrał Pan Politechnikę? 
AG: Wcale nie 
wybrałem. Chciałem studiować malarstwo. Stało się inaczej, bo mąż przyjaciółki 
mojej matki był znanym rzeźbiarzem, z pierwszej ręki wiedzieliśmy, jak trudno 
jest wyżyć z tego fachu, jeżeli ma się niechęć do rzeźbienia pomników Lenina. To 
matka przekonała mnie do Politechniki, mówiła - zostań inżynierem, to ci da 
pieniądze. Malować zawsze możesz. I myślę, że miała rację. 
JA: Ta pierwsza 
wystawa w Płocku; czy po niej nie marzył Pan o dalszych? 
AG: Myślałem, 
jako że miałem co pokazać. Namalowałem w Polsce sporo obrazów. Wszystko 
rozbijało się o mur biurokracji: galerie sztuki były państwowe. Nikt nie chciał 
oglądać tego, co namalowałem, mówili - my wystawiamy jedynie prace absolwentów 
szkół plastycznych. Trochę to rozumiem, galerii było mało, absolwentów dużo. 
 
JA: Gdyby nie 
zmuszano Pana do zapisania się do partii, czy praca w zawodzie inżyniera w PRL-u 
dawała Panu wystarczającą ilość satysfakcji? Wynagrodzenia pamiętamy. 
AG: Jednak muszę 
nawiązać do wynagrodzenia i nie chodzi tu o pieniądze, lecz o satysfakcję 
zawodową. Pracując już jako kierownik odcinka przy budowie Dworca Centralnego w 
Warszawie, zarabiałem tyle co początkujący robotnik. Moi brygadziści zarabiali 
dwa razy więcej, to było upokarzające. Przeszedłem później do biura projektów 
przemysłu elektrowni. Tam, właśnie obcięto pracownikom premie, więc zarobki moje 
niewiele się zmieniły, lecz przynajmniej robiłem to, co lubiłem - pracowałem 
jako asystent projektanta, wykonywałem plany na desce kreślarskiej. To przydało 
mi się bardzo w Kanadzie - zostałem przyjęty do związku inżynierów w Quebec, ale 
znów wybrałem pracę na desce kreślarskiej, to lubiłem najbardziej. Zakończyłem 
moją karierę zawodową w ubiegłym roku na stanowisku projektanta, po ponad 25 
latach pracy w jednej z największych firm inżynierskich Kanady - SNC-Lavalin. 
JA: Znalazł się 
Pan w Paryżu, jakby nie było - wymarzone miejsce dla artystów. Jednak przyleciał 
Pan do Montrealu, dlaczego? 
 
AG: To było 
trochę inaczej. W Paryżu mieszkałem przez pół roku, pojechałem tam chyba z 
ciekawości, żeby sprawdzić, czy każdy malarz, który się tam znajdzie, zostaje 
automatycznie Modiglianim. Okazało się, że żeby mieć pieniądze na hotel i wino 
trzeba pracować. Gdy wracałem do siebie po dniu pracy na budowie (pracowałem 
jako pomocnik dekarza), byłem tak zmęczony, że nie w głowie mi było malowanie. 
Po pół roku zatęskniłem za Warszawą i wróciłem. I dobrze zrobiłem. Ten powrót i 
porównanie dwóch światów to był kubeł zimnej wody na moją głowę. Gdy tylko udało 
mi się załatwić ponownie paszport (co nie było łatwe), wyjechałem do Wiednia. 
Tam znalazłem pracę w biurze projektów a koledzy pomogli znaleźć mieszkanie. Po 
półrocznym oczekiwaniu otrzymałem wreszcie kanadyjską wizę. Dlaczego Montreal? 
Mój pobyt w Paryżu zadecydował, znałem, jako tako, język francuski. 
JA: Czy próbował 
Pan żyć z malowania obrazów, czy zdrowy rozsądek od razu podpowiedział: „Andrzeju 
weź się za konkretną robotę!” 
AG: Po moich 
europejskich doświadczeniach pozostał jedynie ten drugi wariant. Praca dla 
pieniędzy, sztuka dla przyjemności. Jestem wierny tej zasadzie do dzisiaj. 
Sprzedałem, co prawda, parę obrazów i trochę książek, ale piszę głównie dla 
rozrywki. Zresztą malowanie zaniedbałem karygodnie odkąd wciągnęło mnie pisanie, 
mam jednak nadzieję powrócić do tego. 
 
JA: Zanim 
przejdziemy do książek, proszę opowiedzieć o swoich wystawach obrazów. 
 
AG: Było ich 
kilka. Moja pierwsza wystawa indywidualna w Montrealu miała miejsce w galerii „Entre 
Cadre” przy ulicy St. Lawrence. Była to piękna, dwupoziomowa galeria, wystawiłem 
tam około trzydziestu obrazów, miłe wspomnienia. Następnie wystawiałem moje 
prace w galerii „Art Depôt”, byłem członkiem tej galerii i wystawiałem tam moje 
obrazy dopóty, dopóki galeria nie została zamknięta z powodu pożaru. W sąsiednim 
lokalu mieścił się rosyjski sklep z pamiątkami i ktoś (ciekawe kto) wrzucił tam 
przez okno koktajl Mołotowa. Moje obrazy ocalały, ale galeria nie. Wystawiałem 
również moje obrazy w nowojorskiej galerii Ward-Nessy w słynnym So-Ho, byłem 
członkiem tej galerii przez jakiś czas, ale trochę daleko było jeździć. Miałem 
wystawę również w galerii polskiego ośrodka kulturalnego w New Jersey, natomiast 
ostatnia moja wystawa w Montrealu odbyła się w galerii Gora. To było już dosyć 
dawno, teraz chyba dojrzałem do następnej wystawy, choć niewiele nowego 
namalowałem. Nie wiem jeszcze dokładnie gdzie ona się odbędzie. 
 
 
JA: Jak 
powstawała „Ławka”? 
AG: Powstała 
przypadkiem. Dostałem w prezencie od żony iPoda, takie małe urządzenie, na 
którym nagrywałem sobie audiobooki (takie słowo używa się teraz w Polsce). 
Przesłuchałem z tego mnóstwo książek w drodze do pracy i z powrotem. Zauważyłem, 
że przy pomocy tego cuda można również pisać, więc spróbowałem, dla żartu. I tak 
powstała „Ławka”. Miało to być krótkie opowiadanie, dopisywałem każdego dnia 
trochę więcej, aż powstała książka. Z czasem iPod zastąpiłem iPhonem i napisałem 
na tym wszystkie moje książki, cały czas w autobusie i metro w drodze do pracy i 
z powrotem. Trochę to brzmi nieprawdopodobnie, ale taka jest prawda. W domu jak 
do tej pory nie napisałem zupełnie nic, chyba muszę przestawić moją psychikę, 
jakoś nie mogę uwierzyć, że wreszcie przestałem pracować. 
JA: Czy czekał 
Pan na opinie czytelników, czy też po niej powstawały druga i trzecia? 
 
AG: Wpadłem w 
trans, nie myślałem jeszcze o wydawaniu, to przyszło trochę później. Pisałem 
codziennie, napisanie każdej z moich książek zabierało mi około pół roku i tak 
to polubiłem, że nie potrafiłem jechać do pracy bez pisania. 
JA: Opisy ulic 
Montrealu w niektórych książkach, po ponad trzydziestu latach pobytu w tym 
mieście – jest to „nasze miasto”. Może coś o St. Denis? 
AG: Przedłużeniem 
ulicy St. Denis jest ulica Bonsecours. Tam otrzymałem moją pierwszą pracę w 
Montrealu, w restauracji „Les Filles du Roi”, pracowałem tam przez trzy tygodnie, 
jako specjalista od sałatek i deserów za $3.65 za godzinę i byłem z tej pracy 
bardzo dumny, bo był właśnie początek kryzysu i znalezienie jakiejkolwiek pracy 
tutaj było niezwykle trudne. Opisałem tę restaurację i jej okolice jak umiałem w 
opowiadaniu „Córki króla”, które znajduje się w książce „Za Wielką Wodą”. 
 
 
JA: A która jest 
Pana ulubioną książką i dlaczego? 
AG: Myślę, że „Biała 
Dolina”. Jest oparta częściowo na moich wspomnieniach z pracy zawodowej z Polski 
a jednocześnie zawiera sporo romantyzmu a ja jestem romantykiem z natury. 
Okładka jej, to obraz, do którego również odczuwam specjalny sentyment. 
JA: Nie sposób, 
abym w wywiadzie pytał o każdy tytuł książki – a jest ich aż osiem! - ale musi 
być ta najpopularniejsza? 
AG: Napisałem jak 
do tej pory siedem książek, ósma, „Zdarzyło się w Montrealu” nie jest jeszcze 
ukończona, chociaż opublikowałem już pierwsze jej fragmenty. Nie mam rozeznania 
ile egzemplarzy poszczególnych książek zostało sprzedane, jak wspominałem piszę 
dla przyjemności, nie dla pieniędzy i z tego względu mogę sobie pozwolić na dużą 
swobodę w doborze tematów. Myślę, że najwięcej sprzedano książek „Ławka”, może 
dlatego, że była pierwszą wydaną. 
JA: Proszę 
przybliżyć nam elektroniczny proces wydawania książek i drukowanie na zamówienie.
 
 
AG: Nie da się 
tego powiedzieć w dwóch słowach bez zanudzania osób nie zainteresowanych 
techniczną stroną zagadnienia. Książki elektroniczne, tzw. e-booki (nowe słowo 
używane obecnie powszechnie w języku polskim) od kilku lat są niezwykle 
popularne. Dosyć powiedzieć, że największa księgarnia internetowa świata Amazon, 
bodajże już w roku 2011 sprzedała więcej e-booków niż książek papierowych. 
Natomiast druk na zamówienie to wynalazek naprawdę genialny. Domy wydawnicze nie 
muszą gromadzić książek w magazynach. Czytelnik zamawia w księgarni internetowej 
książkę, ta jest natychmiast drukowana i dostarczana do jego domu w dowolnej 
ilości egzemplarzy. 
JA: Czy rodzina 
wspiera Pana duchowo? 
AG: Pierwsze moje 
sztalugi w Kanadzie otrzymałem w prezencie od żony. Również ona przez 
sprezentowanie mi iPoda przyczyniła się do mojego pisania, pomaga mi także w 
wydawaniu książek wykonując między innymi pracę edytorską, co naprawdę nie jest 
łatwe.
 
  
Relacja ze spotkania: 
Andrzej Galicki jest 
drugim artystą malarzem i pisarzem, który wystąpił w cyklu Są Wśród Nas. 
Pierwszym był Jan Zieleniewski - prawie osiem lat temu (trzecie spotkanie). 
 
Andrzej 
Galicki podpisuje książki 
Nowe miejsce na Ave du 
Musee jest bardziej kameralne, co ma również i pozytywny wpływ na przebieg 
spotkań. Właściwie nie ma dystansu pomiędzy siedzącymi a występującymi. Na 
fortepianie ustawiliśmy na podpórkach siedem książek Pana Galickiego, obok na 
stojaku większy Jego obraz i tuż poniżej ekranu, na krzesłach, dwa: pastelowy 
autoportret z 1970 roku i olejny portret Jego ojca z 72-go. Planszę z napisem „są 
wśród nas” stawiam teraz z boku, na jednej z wysokich, szklanych szaf. Tuż obok 
drzwi wejściowych na małym stoliku kilkanaście książek pt. „Orion” czekało na 
podpis Autora. Pan Andrzej zdecydował, że pieniądze przeznacza na działalność 
spotkań. Dziękujemy za to wszyscy - i pieniądze zostaną zużyte zgodnie z 
życzeniem „Gościa Wieczoru”. 
 
Stanisłąw Marut - 
akordeonista 
Przed oficjalnym 
rozpoczęciem Stanisław Marut, jeden z lepszych akordeonistów, nie tylko w 
Montrealu, wprowadził nas w atmosferę spotkaniową. Pan Staszek, obecnie młody 
emeryt, całe życie gra na akordeonie: Szwajcaria, Niemcy i kiedyś, przez 
dwadzieścia lat, w słynnym „Old Munich” w Montrealu. A jak gra? Jestem pewien, 
że wielu Rodaków pamięta jego wirtuozerię. Wykonał w kolejności: Beer barrel 
polka, Under Paris Skies, La Paloma, Maltese polka, Que Sera Sera, Cietolindo, 
Anniversary Walz. A na zakończenie zgrał słynną „Rosamunde” - która pasowała 
tematycznie do jednej z książek. 
W dwóch pierwszych 
blokach rozmawiałem z Panem Andrzejem głównie o Jego dzieciństwie, młodości i 
latach studiów. O powojennej Warszawie można słuchać i słuchać. Padło również 
pytanie: „dlaczego emigracja do Kanady?” O tym wszystkim jest więcej w wywiadzie. 
 
Jerzy Adamuszek 
Marlena Galicka, Jego 
żona, wzięła pod opiekę laptop i rzutnik multimedialny. Cały blok był poświęcony 
malarstwu Galickiego. Zdjęcia obrazów były puszone w formie tzw. „slide show” - 
a ich Autor w tym czasie opowiadał o swojej przygodzie z pędzlem i komentował 
niektóre obrazy. 
 
Marlena Galicka 
wręcza kwiaty swojemu mężowi 
I przyszła kolej na 
najważniejszą część programu - twórczość literacką Gościa Wieczoru. Siedem 
pozycji, ósma w drodze - było o czym opowiadać. Każdą pozycję Pan Andrzej opisał 
w sposób wystarczający. Urywek jednej z nich, „Na Rozdrożu”, został odtworzony z 
Youtuba. Lektorką była pani Marlena - a na dużym ekranie przesuwały się rysunki 
Autora, które tematycznie komponowały z treścią rozdziału książki.Na zakończenie Gość Wieczoru otrzymał symboliczną wiązankę kwiatów od Swojej 
Żony, Marleny. W Konsulacie RP na Pine Ave prosiłem o to zawsze jednego z 
konsuli. W nowym miejscu, na Musee Ave zmieniliśmy strategię. I ma to swój urok.
 
 
Po spotkaniu przed 
stolikiem, za którym siedział Autor, ustawiła się kolejka po podpisanie książki 
„Orion”. Ten moment, oraz inne, również ważne uwieczniła na zdjęciach nasza 
fotograf, Maria Jakóbiec.Herbatę i herbatniki przynieśli Państwo Galiccy, a za serwowanie odpowiedzialna 
była Ich przyjaciółka Basia Grzegorska oraz Marlena Galicka.
 
Jerzy Adamuszek 
Zdjęcia 
- Maria Jakóbiec
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   |