Jan Dyner
członek Solidarności (1980-83), wspierał działania na rzecz Solidarności

20 lutego 2018 (wtorek) o godz. 19.00

Ilustracja muzyczna: Przemysław Dyner - gitara, Radosław Dyner - fortepian


Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.


Jan Dyner

Jan Dyner ur. w Częstochowie w 1957 w rodzinie robotniczo-rzemieślniczej. Z zawodu jest elektro-mechanikiem, a w młodości był instruktorem ZHP. Do I Solidarności wstąpił, kiedy powstawała, czyli we wrześniu 1980. W ZPL "Wigolen" w Cżęstochowie-Gnaszyn pełnił funkcję męża zaufania do czasu zmiany pracodawcy w listopadzie 1981r. W stanie wojennym kolportował podziemną prasę i lietraturę w organizacji "Ciąg Dalszy Nastąpi". Za współorganizowanie i udział w jednej z największych manifestacji stanu wojennego, pochodu 1 maja 1983, który zgromadził na błoniach jasnogórskich 15-20 tys. osób, 6 maja został aresztowany (zwolniony na mocy amnestii w lipcu 1983). Wrócił do pracy w przedsiębiorstwie Budex (w którym pracował od jesieni 1982) - ale po krótkim czasie został znowu zaaresztowany i zwolniony. W drugą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1983, z paszportem "w jedną stronę", opuścił Ojczyznę i przybył na stałe do Montrealu. Na emigracji, jako wolontariusz, pomagał w wysyłce paczek do Polski organizowanej przez Kongres Polonii Kanadyjskiej i inne organizacje polonijne oraz współpracował z Grupą Działania na rzecz Solidarności. Przez wiele lat pracował jako kierowca-magazynier oraz pracownik ochrony. 31 sierpnia 2017 w Konsulacie RP w Montrealu na wniosek prezesa IPN-u i postanowieniem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, Pan Jan Dyner został odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności.

Ma żonę, Urszulę, i trzech synów: Radosława, Przemysława i Jaromira. Interesuje się historią, literaturą faktu, geopolityką oraz pisze wiersze - na razie, do szuflady.






Jerzy Adamuszek

Wywiad z Janem Dynerem:

Jerzy Adamuszek (JA):Analizując życiorysy działaczy Solidarności, zdecydowana większość z nich pochodziła z rodzin tzw. "patriotycznych" - jak było u Was w domu rodzinnym?

Jan Dyner (JD): Ciężko jest mi mówić o dzieciństwie ze względu na traumatyczno-dramatyczną sytuację związaną z rozstaniem się moich rodziców. Samotnej kobiecie, włókniarce, z dzieckiem nie łatwo było w siermiężnej rzeczwistości PRL-u wiązać koniec z końcem (mama później wyszła drugi raz mąż).

Duży ciężar obowiązku wychowania mnie przejął na siebie dziadek, chcąc ulżyć córce w trudnej sytuacji życiowej. Z zawodu zdun, tak jak jego dziadek, ojciec i brat. Były legionista, piłsudczyk, inwalida wojenny z czasów walki o wolną Polskę w latach 1918-20. Miał ogromny wpływ na ukształtowanie mojego patriotyzmu, tożsamości narodowej, świadomości historycznej. Jako dziecko słuchałem jego opowieści z czasów zaborów, I wojny światowej, walki Legionów o Polskę (nauczył mnie I Brygady, kiedy miałem 10 lat), o "Cudzie nad Wisłą", o ataku Sowietów na Polskę od wschodu w 1939, o mordzie katyńskim, czy o działalności AK podczas okupacji niemieckiej 1939-45. Tego wszystkiego na pewno bym się nie dowiedział w PRL-owskiej szkole.


Maly Jasiu Dyner z matka i dziadkiem

(JA):Wychował się Pan w Częstochowie, gdzie na Jasną Górę przychodzi każdego roku kilkadzisiąt zorganizowanych pielgrzymek i setki tysięcy indywidualnych osób. Np. wedlug statystyk w 2016 przybyło tam ponad 4,5 miliona ludzi. Jak przeciętny mieszkaniec tego miasta odnosi się do pielgrzymów?

(JD): Tak, wychowywałem się w Częstochowie i niedalekiej Blachowni. Ostatnich parę lat przed wyjazdem do Kanady mieszkałem kilka kroków od Jasnej Góry, przy ulicy Kordeckiego. Nie wiem jak teraz, ale jeszcze w latach 80-ych ubiegłego wieku, Jasna Góra była na czwartym miejscu w świecie pod względem ilości pielgrzymów odwiedzających miejsca kultu religijnego. Duża ilość pielgrzymów raczej mieszkańcom nie przeszkadzała. Większość ich, tak mi się wydaje, była zadowolona, gdyż wynajmowano mieszkania na kwatery, poza tym w okresie pielgrzymek i napływu turystów z zagranicy poprawiało się zaopatrzenie w artykuły spożywcze. Lokalni wytwórcy dewocjonalii i pamiątek zacierali ręce. Należy dodać, że w Częstochowie było najwięcej zarejestrowanych w kraju zakładów rzemieślniczych, jak również największa ilość tych nielegalnych. Takie były realia PRL-u.


Dziadek Andrzej (w środku) i bracia w 1918 r Legiony

(JA): Należy przypomnieć, że w okresie tworzącej się Solidarności nastąpił zdecydowany wzrost ilości pielgrzymów. Pamięta Pan te czasy?

(JD): W tym miejscu powinienem przypomnieć pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski i też na Jasną Górę. Pamiętam to wspaniałe wydarzenie z 4, 5, i 6 czerwca 1979, które ponoć zgromadziło w ciągu tych dni około 3,5 mln ludzi. To były fantastyczne chwile, niezapomniane. Wtedy rosła w sercach ludzi nadzieja na poprawę losu. Budziła się SOLIDARNOŚĆ między ludźmi. Czuło się, że idzie zmiana, że musi coś pęknąć. Naród poczuł w sobie siłę, możność i zdolność zmiany skostniałego, znienawidzonego systemu.


Nasz ślub cywilny

(JA): Przejdźmy zatem do głównego tematu: dlaczego Pan się zaangażował w ten największy Ruch Społeczny w Polsce?

(JD): Do SOLIDARNOŚCI wstąpiłem wtedy, kiedy większość ludzi pracy wstępowała na fali niezadowolenia, niezgody na marazm życia codziennego. Na egzystencję kartkową, jak za okupacji niemieckiej. Na brak perspektyw dla młodego małżeństwa, jakim byliśmy wtedy (a takich jak my było setki tysięcy) i naszych dzieci. Możliwość zamieszkania we własnym M-3 lub M-4 za 15 lub 20 lat nie napawała optymizmem. Kraj, w którym system upadlał cywilizacyjnie swych mieszkańców brakiem papieru toaletowego, czyniąc z niego artykuł luksusowy. Świadomość tego, że gdzieś w świecie ludzie żyją lepiej i inaczej. Dorzucę w tym miejscu też tzw. rogatą duszę czy buntowniczy charakter mojej osobowości. Tę listę można by ciągnąć.


(JA): W zakładach "Wigolen" był Pan "mężem zaufania". Na czym polegała ta funkcja?

(JD): Po powstaniu SOLIDARNOŚCI w 1980 r, w zakładach "Wigolen" pełniłem funkcję "męża zaufania". To była podrzędna funkcja, taki łącznik pomiędzy robotnikami z wydziału a kierownictwem związku czy dyrekcją i administracją zakładu. Pomoc w negocjowaniu uzyskania mieszkania zakładowego dla najbardziej potrzebujących, podwyżek wynagrodzenia, łagodzeniu sporów w relacjach pracownik - przełożony, itd. Typowa związkowa robota.


(JA): Każdy z czytających ten wywiad chciałby się dowiedzieć, gdzie zastał Pana stan wojenny?

(JD): Stan wojenny, jak wszyscy wiedzą, wprowadzono 13 grudnia 1981 roku, o godz. 0:00, czyli o północy. Dosłownie dwie godziny przed, czyli o 22:00, zakończyłem zmianę. Pracując w tzw. systemie 4-ro brygadowym, gdzie pracowało się 4 dni i miało 2 dni wolne, obojętnie jak wypadło. Zgodnie z grafikiem następną zmianę miałem ropocząć 15 grudnia, we wtorek, o godz. 22:00, na tzw. III zmianie. Z tego, co nakreśliłem, wynika, że niedziela, 13 grudnia, zastała mnie w domu w gronie rodziny. Dzieci były zawiedzione, ponieważ Teleranka (program dla dzieci, który stał się żartobliwym symbolem zaskującego wprowadzenia stanu wojennego) nie mogły obejrzeć, gdyż telewizja po prostu nie nadawała. Komunikat o stanie wojennym usłyszeliśmy w radio, które żałobną muzykę przerywało takimi właśnie komunikatami. Do pracy wróciłem zgodnie z grafikiem, 15 grudnia o 22:00, na tzw. III zmianę. Wówczas dowiedziałem się, że pięć osób z kierownictwa zakładowej SOLIDARNOŚCI zostało internowanych. Działaczy niższego szczebla, takich jak ja, i aktywnych członków związku, pozostawiono w spokoju. Jako pracownicy, odebraliśmy przepustki umożliwiające nam dotarcie do zakładu podczas godziny milicyjnej (tak wtedy zwanej), jeśli tak wypadnie. Tak rozpoczęło się życie w PRL-u podczas stanu wojennego.


(JA): Kiedy roznosił Pan tzw. "bibułę", czyli nielegalne w stanie wojennym gazety, literaturę - miał Pan wtedy dwadzieścia kilka lat, czyli inne widzenie świata młodego jeszcze człowieka. Jak po latach ocenia Pan niebezpieczeństwo z tym związane?

(JD): Od jesieni 1982 pracowałem już w firmie "Budex" i codziennie dojeżdżałem z Częstochowy do Rudy Śląskiej. Związany byłem wtedy z CDN-em, niezależnym wydawnictwem podziemnym, działającym w latach 1982-90, i miałem tam kolegę i dostęp do ocenzurowanych książek i czasopism. Książki Herlinga-Grudzińskiego jak np. Dziennik pisany nocą lub Zniewolony umysł Miłosza, Archipelag Gułag Sołżenicyna, materiały o zbrodni katyńskiej, Kulturę Paryską Giedroycia i wiele innych. W tym też biuletyny podziemnej SOLIDARNOŚCI informującej o tym, co dzieje się w innych regionach Polski. To kształtowało moje widzenie świata i utwierdzało w przekonaniu, że tą wiedzą należy się dzielić. Rozprowadzałem to wszystko wśród przyciół, znajomych i ludzi godnych zaufania. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że jest ryzyko wpadki, ale minimalizowałem je do tego, że tej "trefnej" literatury nigdy nie trzymałem u siebie. Natomiast chętnie "przytulał" ją mój świętej pamięci dziadek, który mawiał "mam już 85 lat i mam ich wszystkich głęboko w d.... , niech mnie skarżą, inwalidę". Tak było.


(JA): Proszę nam opisać proces organizacji tej największej manifestacji w stanie wojennym - 1 maja 1983.

(JD): O organizowaniu kontrmanifestacji 1 maja 1983 przez podziemne struktury SOLIDARNOŚCI dowiedziałem się dwa tygodnie przed, od wcześniej wspomnianego kolegi z CDN-u, który prosił o namawianie sympatyków "S" do wzięcia udziału w tym proteście. Zgodziłem się również, że pomogę mu w przygotawniu transparentu z napisem SOLIDARNOŚĆ i wraz z nim poniosę go na czele pochodu. Trasa przemarszu kontrmanifestacji była ustalona: od Katedry Częstochowskiej, Alejami NMP na błonia pod Jasną Górę. Według późniejszych informacji ustalono, że w pochodzie wzięło udział ponad 3 tysiące ludzi, a pod Jasną Górą manisfestacja zgromadziła ich od 15 do 20 tys. Była to jedna z najliczniejszych manifestacji stanu wojennego w skali kraju.


Paszport: pieczątka jednokrotne przekroczenie granicy

(JA): Jednak złapali Pana. Ilu wtedy zaaresztowano? Czy to była wpadka, czy też były wtyczki z SB wśród organizatorów?

(JD): Ja i mój kolega Robert G. (piszę inicjał, gdyż nie wiem, czy miałby życzenie się upublicznić, od czasu aresztowania spotkaliśmy się tylko raz w Paryżu w 1990, a odnalazłem go tam będąc przejazdem do, powiedzmy, wolnej już Polski) zostaliśmy zatrzymani w podjasnogórskim parku wracając z pracy. Obaj mieszkaliśmy w jego okolicach. To było w piątek 6 maja 1983 r. Przesłuchano nas, pokazno zdjęcia i film z manifestacji i aresztowano. Podczas przesłuchania wyszło na jaw, że wśród manifestujących byli podstawieni pracownicy SB i ich TW, którzy później świadczyli na naszą niekorzyść. Tak to działało. W poniedziałek, 9 maja, prokuratura usankcjonowała zarzuty i osadzono nas w areszcie w Częstochowie. Dwa dni przed wizytą papieża Jana Pawła II do Częstochowy (18-19 VI 1983), czyli 16 czerwca, wszystkich nas, politycznych, z aresztu w Częstochowie wywieziono do więzienia w Zabrzu. Widocznie obawiano się czegoś. Być może jakichś spektakularnych aktów demonstracji więzionych? Stamtąd, już po ogłoszeniu amnestii dla więźniów politycznych 22 lipca 1983, wypuszczono nas na wolność z obowiązkiem cotygodniowego stawiania się na komisariacie MO przed obliczem dzielnicowego.


Zdjęcie Uli z dziećmi do paszportu

(JA):Wtedy - od jesieni 1982 - był Pan już zatrudniony w Budex-ie. Jaką wykonywał Pan tam pracę i jak przebiegała działalność podziemna

(JD): Po opuszczeniu aresztu udałem się do mego ostatniego pracodawcy, firmy "Budex", aby zapoznać się, jak wygląda sprawa mego zatrudnienia. Okazało się, że jestem zwolniony dyscyplinarnie z powodu absencji. Po oficjalnym zwróceniu się do Sądu Pracy, firma zaproponowała, że mnie zatrudni, ale na nowych warunkach, i w innym miejscu. Mając żonę opiekującą się dwójką małych dzieci w wieku 3 i 6 lat, nie miałem innego wyjścia, tylko zgodzić się na nowe warunki, które były gorsze: np. niższa stawka zaszeregowania płacowego, skierowanie na budowę odległą o kilkadziesiąt km. od miejsca zamieszkania. Próbowano przypisać mi kradzież elektronarzędzi (i obciążyć finansowo), za które odpowiadałem tylko w czasie godzin mojej pracy. Zaginęły w nocy, a stróż oczywiście nic nie widział i niczego nie zauważył, bo "przecież on tu pracuje, a nie śpi". Ponownie straciłem pracę, tym razem za niedopełnienie obowiązków i utratę powierzonego mi mienia.


PKP 13XII 1983 w drodze na Okęcie

(JA): W końcu zwolniono Pana i ... właśnie. Jak wyglądało to zaproponowanie "biletu w jedną stronę"?

(JD): Niepewność jutra, szykany w pracy, meldowanie się na komisariatach, gdzie wprost mówiono mi, że tacy jak ja: "zadymiarze powinni być pogonieni z kraju". Podczas jednej z takich "wizyt" zapytałem wprost - a gdzie? Powiedziano mi: "dla tych, zaszeregowanych przez nas jako ekstrema Solidarności - a za takiego pana uważamy, którzy znajdą sobie przyjmujący takie osoby kraj docelowy, paszporty wydajemy". Po rozmowie z żoną zdecydowaliśmy o wyjeździe. Dużo się mówiło w moim środowisku, że wielu internowanych czy więzionych ludzi SOLIDARNOŚCI z powodu "umilania życia" opuszcza Ojczyznę. Wiadomo było, że USA, Kanada, czy nawet Australia przyjmują bezproblemowo. Do Niemiec czy innego kraju europejskiego należało czekać dość długo, a np. prosowiecka Francja na ogół odmawiała. Złożyłem wnioski o emigrację do USA, Kanady i Szwecji. Pierwsza odezwała się Kanada. W czasie przesłuchania w konsulacie jej urzędnik zapytał, czy mam jakąś rodzinę w Kanadzie - odpowiedziałem, że nie. Nadmieniłem jednak, że moja żona ma dalekich krewnych w Montrealu. Na tym się skonczyło. Po 6 tygodniach przyszła promesa wizy z Kanady. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mając promesy wiz dla całej rodziny, sponsorowany przez rząd kanadyjski i Tulikowski-DeCiccio Family Group (dalecy krewni żony) przelot - z dwoma walizkami, przez Londyn, przylecieliśmy do Montrealu 13 grudnia 1983 roku, czyli dokładnie w drugą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.

(JA): Starsze pokolenie emigrantów pamięta demonstracje pod Konsulatem PRL w latach 80-ych ubiegłego wieku. Można prosić o kilka zdań na ten temat?

(JD): Osiedlając się w Montrealu na przełomie 83/84 nie przypominam sobie demonstracji pod polskim kosulatem. Natomiast wysyłkę paczek do Polski przez różne organizacje polonijne pod patronatem Kongresu Polonii Kanadyjskiej okręgu Quebec, któremu przewodniczył pan Rawicz, jak najbardziej. Będąc wolontariuszem, pomagałem w pakowaniu i wysyłce tych paczek do Polski. Nie tylko na tym kończyła się moja aktywność "pro patria". W Montrealu działała wtedy Grupa Działania na rzecz SOLIDARNOŚCI (GDS) pod przewodnictwem Marka Przykorskiego (zbiór pieniędzy do puszek pod polskimi kościołami, kolportacja ulotek w różnych miejscach) - w tych akcjach też pomagałem.

(JA):Jak Pan odebrał zmiany w Polsce w 1989?

(JD): Po 1989-ym zacząłem często latać do Polski (co trwa do dzisiaj) i odwiedzać moich bliskich w domach lub na cmentarzach. Niekiedy spotykam dawnych kolegów z SOLIDARNOŚCI, których naturalnym biegiem ubywa. Losy ich potoczyły się różnie; niektórzy odnieśli sukcesy życiowe, inni porażki.

(JA): Macie trzech synów; czy staraliście się im przekazać swoje wartości, patriotyzm? Niektóre ośrodki opiniotwórcze na całym świecie probują obecnie wyśmiewać "patriotyzm".

(JD): Wpoiliśmy naszym synom polskość. Posługują się językiem polskim biegle w mowie i piśmie (często nie gorzej od ich kolegów mieszkających w Polsce), znają historię Polski, literaturę, muzykę. Chodzili do polskich szkół w Montrealu i trochę w Polsce. Uważam, że swoje zadanie, jako rodzice i Polacy, odrobiliśmy jak należy. Jeżeli chodzi o poniżanie patriotyzmu, ma pan racje, że jest wyśmiewany. Chce jednak dodać, że działalność niosącą nienawiść i poniżającą inne narody, nazywamy "szowinizmem". O ile dobrze pamiętam, nawet słowo "nacjonalizm" tego nie definiuje. Tu należy jednak przyznać, że historia nadała temu znaczeniu pejoratywność, co ma swoje uzasadnienie.


(JA): Skoro jesteśmy już przy rodzinie: proszę parę słów o zawodach i zainteresowaniach Waszych synów i jak żona patrzyła na Pańskie zaangażowanie się w sprawy Ojczyzny?

(JD): Radosław jest muzykiem (fortepian i gitara), ale utrzymuje się z pracy w Bell Canada, będąc konsultantem. Przemysław jest handlowcem w branży telekomunikacyjnej. Jaromir kontynuje jeszcze naukę w Vanier College. Myślę, że żona zawsze z wielkim wyrozumieniem patrzyła i patrzy na moje nieustanne zaangażowanie się w sprawy Ojczyzny, wtedy i dziś.


rodzina Dynerów w komplecie, od lewej: Przemysław, Radosław, Urszula,Jaromir, Jan

(JA): I na zakończenie; jest już Pan na emeryturze - nie mam cienia wątpliwości, że sprawy Polski śledzi Pan na bieżąco w Internecie. Ale są jeszcze zainteresowania; a mówiąc o nich, czy kiedyś ukaże się tomik Pańskiej poezji?

(JD): Małe sprostowanie, nie jestem na emeryturze tylko na rencie. Zdrowie, niestety, zaszwankowało; dwie operacje serca to powód, by zwolnić tempo życia. Być może znajdę czas, by wyciągnąć z szuflady różne wiersze, wierszyki, fraszki, skojarzonka itd., które pisałem pod wpływem emocji, zadumy, refleksji - a czasem i złości.



Relacja ze spotkania:

19 lutego 2018, czyli wczoraj, została podniesiona ranga naszego konsulatu i w Montrealu mamy znowu Konsulat Generalny RP. Przywitaliśmy nowego konsula, Dariusza Wiśniewskiego, o on w krótkiej wypowiedzi wyraził zadowolenie, że został skierowany na tutejszą placówkę i że może być dzisiaj z nami.


konsul generalny RP w Montrealu od 19.02. 2018, Dariusz Wiśniewski

Głos zabrał również konsul Michał Faleńczyk. Przypomniał, że końcem sierpnia 2017 w naszym Konsulacie RP Jan Dyner został odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności, co było jednym z powodów, aby opowiedział nam dzisiaj o swojej działalności.


konsul Michał Faleńczyk



Urszula i Jan Dynerowie mają trzech synów: Radosława, Przemysława i Jaromira. Pan Radosław gra na fortepianie i na wstępie wykonał Boogie Woogie (jazzowo) oraz swoją interpretację kompozycji Jimmy Yancey-a. Natomiast w środku spotkania zagrał dwie swoje kompozycje pt: "Nostalgia" i "Nadzieja".


Radosław Dyner



Po przeczytaniu życiorysu dzisiejszego "Gościa wieczoru" zaproponowałem, aby już On kontynuował, czyli opowiedział nam o swojej działalności od początku lat 80-ych ubiegłego wieku. Pan Jan rozpoczął historię, ale już po chwili Jego najmłodszy syn, Jaromir, pokazał na ekranie kilkuminutowy film nakręcony w 1983 podczas pochodu pierwszomajowego w Częstochowie. Potem były zdjęcia z albumu rodzinnego i przeciekawe dokumenty, włączając w to fotokopie paszportów w "jedną stronę". Były też czarnobiałe zdjęcia kolejek do sklepów w okresie stanu wojennego. Ten materiał multimedialny przypomniał nam tamte czasy, szczególnie tym, którzy mieszkali wtedy w Polsce. Na sali było pięciu członków Solidarności, którym zaproponowałem, aby po spotkaniu zrobić wspólne zdjęcie z "Gościem wieczoru". Bardzo interesujący temat spotkania sprawił, że i dyskusja była ciekawa. Tym zadającym najwięcej pytań był Krystyn Piętka, członek "Solidarność - Region Ziemi Przemyskiej" oraz Tomasz Snarski (wnuk brata Ryszarda Snarskiego, o którym było pierwsze SWN w marcu 2007), młody prawnik z Polski, który przyleciał do Ewy Snarskiej z wizytą.


Radosław Dyner i Przemysław Dyner



Na koniec panowie Radosław i Przemysław zaśpiewali przy akompaniamencie gitary słynne "Mury" Jacka Kaczmarskiego, po czym powiedziałem kilka ważnych słów o Urszuli Dyner - żonie i matce. Bo w końcowym rozrachunku rodzina jest najważniejsza. Właśnie rodzina. Mężczyzna myśli inaczej - a kobieta inaczej, po kobiecemu, po matczynemu. To przecież jej duża zasługa w tym wszystkim, że rodzina trzyma się razem i że ich trzech wspaniałych synów, nie tylko mówią pięknie po polsku - ale i "czują Polskę". A wtedy, w stanie wojennym, ile dwudziestokilkuletnia Urszula musiała wylać łez? Jej mąż siedział w więzieniu - a ona z dwoma synkami w domu (w 1983 Radek miał sześć lat, a Przemek trzy).


byli członkowie Solidarności, którzy mieszkają obecnie w Montrealu, od lewej: Paweł Siemaszkiewicz, Ewa Mędrzycka, Tomasz Mędrzycki, Jan Dyner, Krystyn Piętka



Pani Urszula wręczyła swojemu mężowi, bohaterowi dzisiejszego wieczoru, wiązankę kwiatów - a my wszyscy mogliśmy to docenić oklaskami. Miałem zaplanowane wspólne odśpiewanie "Sto Lat" i nawet Rodosław przed spotkaniem przypomniał sobie na fortepianie, jak to leci - ale jakoś w ferworze braw, robienia zdjęć, zapomniałem zaintonować. A szkoda, należało sie to Panu Janowi.


w pierwszym rzędzie: Michał Faleńczyk, Urszula Dyner, Jan Dyner. W drugim rzędzie od lewej: Jaromir Dyner, Radosław Dyner, Dariusz Wiśniewski, Jerzy Adamuszek, Przemysław Dyner



Potem była herbata, ciasteczka i wino przyniesione przez panią Dyner - za co bardzo jej dziekujemy. Podziękowałem również Ewie Mędrzyckiej za pomoc w kuchni oraz jej mężowi, Tomkowi Mędrzyckiemu, za sporządzenie listy obecności przybyłych na dzisiejsze spotkaniu.


Jerzy Adamuszek

Zdjecia: Maria Jakóbiec
Multimedia: Jaromir Dyner

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.