| 
JAN JARCZYK – urodził się w Krakowie w 1947. Ukończył Liceum Myzyczne w 
klasie fortepianu u Marii Szylskiej – Kaszyckiej, kompozycję  w PWSM w Krakowie 
u prof. Tadeusza Machla i Lucjana Kaszyckiego, puzon i aranżacje/kompozycje w 
Berklee College w Bostonie.   
 
Jan Jarczyk 
 W Polsce współpracował ze Zbigniewem Seifertem, Studiem Jazzowym Polskiego Radia 
pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego oraz z Tomaszem Stańko, Zbigniewem 
Namysłowskim, Włodzimierzem Nahornym, Janem Muniakem i całą plejadą polskich 
myzyków jazzowych.
 
 Do wyjazdu z Polski pisał również muzykę teatralną, telewizyjną (Spotkania z 
Balladą), jak i aranżacje do różnych projektów myzycznych 
radiowo-telewizyjno-nagraniowych.
 
 W latach 1971–76 pracował w Warszawie jako muzyk studyjny. W Bostonie 
(1980–1985) był wykładowcą aranżacji/kompozycjii i harmonii w Berklee College. W 
1985, kiedy zamieszkał w Montrealu, został profesorem Wydziału Muzycznego na 
Concordia University i kompozycji aranżacji na McGill-u. Od 1990 pracuje na 
prestiżowym McGill University w Montrealu na stanowisku profesora kompozycji i 
fortepianu,
 
 Został wielokrotnie nagrodzony: na konkursie Jazz nad Odra (1968 - 69), w 
konkursach improwizacji w Gdańsku (1967 - 69), na Międzynarodowym Konkursie 
Improwizacji Jazzowej w Lyonie - Grand Prix (1974). Odznaczony Orderem Honorowym 
miasta Chodzież  za „Zasługi dla Kultury”, gdzie był tam również Dyrektorem 
Artystycznym Warsztatów Jazzowych do roku 2011. Jego płyta była nomiminowana na 
Płytę Roku (Felix Awards) w Montrealu w 1996. Zdobył I nagrodę za kompozycję 
podczas Festiwalu Jazzowego w Montrealu w 2001. W 2010 mianowany do GRAMMY.
 
Jego nagrania na polskich płytach: Polish Jazz, Helikon, Studio Jazzowe 
Polskiego Radia „Chałturnik”. 
W Kanadzie nagrywał w: Gowi, 
Piano Music, Cliffs (Montreal), “Things to look for” -  Moment Musicaux, Goin’ 
Places, Fall Songs (Justin Time). Załozyciel Internatioal Polish Jazz Group, 
ostatnie dwa CD w produkcji - Round, Round and Round  (muzyka na Trio Jazowe - i 
Kwartet Smyczkowy) oraz “Full Circle” (open free recording) miedzy innymi na 
fortepian, kontrabas I perkusję.  
Napisał aranżacje na całe CD dla Beaty Rybotyckej, Jana Kantego Pawluśkiewicza, 
do 13 odcinków „Sławy i Chwały” (muz. J.K. Pawluśkiewicz). Skomponował muzykę do 
musicali wystawianych w: Teatrze Rampa w Warszawie, Teatrze Kobiet w Kielcach i 
Teatrze Ludowym (Opowieści Jedenstu Katów).  
Napisał muzykę do filmu długometrażowego „Lost Mountain” (LA Production) na 
Festiwal Filmów w Berlinie (1999).  
Koncertował w Polsce, Skandynawii, Niemczech, Francji, krajach Beneluxu, 
Wielkiej Brytanii, Kuwejcie, Hiszpanii, USA, Japonii i Kanadzie. Ma na swoim 
koncie muzykę teatralną, kameralną, na orkiestrę symfoniczną jak i na 
instrumenty solowe. Koncertuje jako Solista, w Trio, i Kwartecie/Kwintecie 
grając swoje kompozycje w towarzystwie najlepszych muzyków amerykańskich , 
kanadyjskich i polskich.  
Jan Jarczyk w 2011 został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi RP.   
 
Jan Jarczyk
 
 
Z Janem Jarczykiem rozmawia Jerzy Adamuszek: JA: Poznałem Pana jeszcze w 1974 roku, 
kiedy rozpocząłem studia na UJ-cie w Krakowie i mieszkałem w słynnym Żaczku – a 
Wy grywaliście często na dole w klubach studenckich Nowy Żaczek i Rotunda. 
Chodziłem na Wasze występy i polubiłem jazz. Nie mówię tylko o samej muzyce, 
chodzi mi o całą atmosferę koncertów jazzowych. Gdzie jeszcze wtedy grywaliście? JJ: Pod Jaszczurami, Pod Baranami, w 
Zaścianku w miasteczku studenckim, w Jazzowym Klubie Marka i w wielu innych. 
 JA: Już odbyło się ponad 30 spotkań „Są 
Wsród Nas”. Zawsze przed spotkaniem staram się wprosić do „Gościa Wieczoru” na 
przysłowiową hebratę, aby zobaczyć co wisi na ścianach, jakie książki są na 
półkach – poczuć atmosferę i środowisko, w którym On żyje i tworzy. W tym 
przypadku udało mi się odwiedzić dwa miejsca pana Jana. Najpierw rozmawialiśmy u 
Niego na McGillu, a potem przeszliśmy  przez centrum Montrealu do domu Państwa 
Jarczyków. Pół godziny piechotą. Czy robi to Pan każdego dnia? Jeżeli tak, to 
wiemy skąd ta sylwetka. JJ: Dziękuję. JA: W Pańskiej pracowni (a może lepiej 
będzie to nazwać „biuro-studio”) a Schulich School of Music - Strathcona Music 
Building, stoją dwa nowe fortepiany. Czy może jeden jest rezerwowy? JJ: Nie. Uczymy, bardzo często grając ze 
studentami na dwa fortepiany. JA: Wyjechał Pan kiedyś z Czesławem 
Niemenem na kontrakt zagraniczny do Finlandii? Zapamiętałem, że była to szybka 
decyzja. JJ: Zapytał mnie wtedy: „Janku, czy możesz 
zagrać turę?”  Szybka decyzja - „tak!”.   No i w drogę... JA: Z którymi z polskich muzyków najlepiej 
się Panu grało?  JJ:  Grałem z wieloma. Były 
wzloty i upadki. Rozpocząłem grać w 1962 w krakowskim Klubie Jazzowym Marka 15, 
potem w Warszawie od 1971 do wyjazdu z Polski w 76-ym. Byłem wtedy muzykiem 
sesyjnym/studyjnym i grywałem też z zespołami ... aż trudno policzyć z iloma. JA: W Polsce w latach 60-ych i 70-ych, było 
kilka typowych festiwalów jazzowych.  JJ: Jazz nad Odrą - zostałem w 1976 
przewodniczącym jury, Zaduszki Jazzowe i coroczny Jazz Jambore.  JA: Grywał Pan w wielkich miastach – co 
skłoniło Pana do występów w mało znanej Chodzieży?  JJ: Założono tam Międzynarodowe Warsztaty 
Muzyczne -  byłem pierwszym uczącym pianiastą jako „kadra”.  Nigdy nie grałem 
tam niezależnego koncertu. JA: Myślę. że przeciętny 
człowiek raczej mało wie na czym dokładnie polega granie jazzu. Słuchając jazzu 
w klubie nie czekamy na koniec danego utworu ale często zamawiamy kolejne piwo, 
a myzycy dalej grają. Jeżeli jeszcze na koncertach muzyki klasycznej wiemy kiedy 
dany utwór się kończy, jak wygląda to w jazzie? JJ: Picie piwa nie jest wyznacznikiem 
poziomu muzyki jazzowej – np. jest bardzo dużo jazzu w salach koncertowych - bez 
piwa. W klubie wiemy kiedy się kończy utwór, po prostu muzycy przestają grać. 
Mało skomplikowane, a jeżeli słuchacz tego nie zauważył, to może wina piwa? JA: Jakieś nizapomniane wspomnienia z 
koncertów? Zapewne zostało Panu w pamięci wiele ciekawych przygód. JJ: Po 45 latach grania było tego tyle, że 
mógłbym chyba napisać książkę. JA: Pobyt w Nowym Jorku. Spotkania z 
Urszulą Dudziak w ich domu. Mało kto ma takie wspomnienia. Pani Urszula ostatnio 
jest bardzo popularna w polskich mediach – ciągłe wywiady. Może ona rownież 
wspomina, kto u nich w 70-ych latach gościł?  JJ: Tuż po wylądowaniu w po raz pierwszy w 
Nowym Jorku, spędziłem u Urbaniaków tydzień. Ale przyjaźnimy się aż od 1969 i do 
dzisiaj minimum dwa razy w miesiącu dzwonimy do siebie. Jesteśmy ze sobą bardzo 
blisko. JA: Myślę, że historii z pierwszą Pańską 
pracą w Bostonie Wasze córki słuchają z ciekawością. Ten przyjazd z walizką do 
kampusu w tamtejszym College. Słuchałem tego z zainteresowaniem; działo się 
prawie tak, jak na filmie. Mógłby to być dobry materiał na scenariusz lub temat 
na książkę.  I potem decyzja porzucenia tej pracy i przybycie do Montrealu.
 JJ: Przeprowadziłem się do Montrealu, aby 
założyć rodzinę i mieć dzieci. JA: Spodziewałem się, że u profesjonalnego 
muzyka w domu będzie fortepian. Nie dostrzegłem go. Nowe podłogi, dom pięknie 
odnowiony... Ale za to pierwszy raz w życiu widziałem w prywatnym domu 
konfesjonał.  JJ: W małym mieszkaniu z dwójką dzieci 
brakowało miejsca na duży instrument. Dom mamy dopiero od 2000 roku, a renowację 
zrobiliśmy w 2007. Córki wyszły z domu dopiero teraz i fortepian jest w drodze! 
Ale za to w moim studio na McGill-u stoją dwa nowe „wieloryby” (tak pianiści 
nazywają duże fortepiany). A z konfesjonałem to ciekawa historia, kilka lat temu 
sam go targałem z St. Denis – (okolice tzw. Eastern Township) do domu. JA. I ręcznie przez Pana zrobionych kilka 
mebli... Twierdzi Pan, że muzyk winien mieć również zdolności 
stolarsko-artstyczne? JJ: Czasami jest dobrze mieć ogródek, albo 
coś robić dla odprężenia. Stolarka też nie jest zła - aby tylko nie ucięło 
palca! JA: Wróćmy jeszcze do pracy na McGill-u. 
Pamiętam z opowiadania, że rozpoczynał Pan na Concordii. Była to już przecież 
praca na stałe. Czy muzyk powinien znać swoją wartość i ciągle mieć nowe cele? 
 JJ: A czy jest inne wyjście? JA: Żona, Danielle, też gra na 
instrumencie. Czy poznaliście się na koncercie? JJ: Kiedy pracowałem na Berklee College, 
wysłano mnie do pracy do Grenoble we Francji, aby uczyć podczas International 
Music Session. Tam się spotkaliśmy i od tego czasu jesteśmy razem. JA. Obie córki również grają i obie mówią w 
miarę płynnie po polsku. Czy za tym kryje się jakaś strategia?  JJ: Lepiej znać trzy języki niż jeden. 
Córki swobodnie mogą się porozumieć się z babcią i z ciotkami w Polsce i 
gdziekolwiek mają taką potrzebę. Spędziliśmy kiedyś rok w Polsce i to pomoglo. 
Jedna córka, Corinne, gra na skrzypcach, a Amarylis, która teraz studiuje we 
Francji – gra na wiolonczeli. Znajomość języków poszerza horyzonty. Poza tym 
język to nie tylko słowa… JA:  Kilka miesięcy temu, kiedy prowadził 
Pan w naszym Konsulacie imprezę pt. „otwarcie fortepianu”, rozpoczął Pan grą na 
puzonie.  JJ: Mój dziadek bardzo dobrze grał na 
puzonie. A ja rozpocząłem jeszcze w liceum i grałem też i na studiach. Oprócz 
tego skończyłem cztery semestry puzonu na Berklee College: aranżacja i 
kompozycja. JA. Proszę przypomnieć tę historię ze 
Stanów, kiedy student przyniósł Pańską płytę kupioną gdzieś na bazarze. JJ: Była to moja pierwsza płyta nagrana w 
Szwecji, a wydana w Polsce przez Helikon. Ktoś ją sprzedał w Nowym Jorku za 
dolara. Ale więcej historii się za tym kryje i coraz częściej myślę o książce... JA. Jak często Pan koncertuje? Czy jest 
jakiś wymóg ze strony uniwersytetu?  JJ: Wymogów nie ma,  ale aby być artystą 
koncertującym - trzeba grać! Częstotliwość zależy od czasu i popytu, a mając 
stałą pracę nie jest to łatwo. Kiedyś grałem częściej w Montrealu, powiedzialbym 
„bardziej lokalnie”,  a ostatnio mam więcej większych koncertów. JA: Czy jest Pan jedynym fachowcem od jazzu 
na McGillu? Proszę o troche statystyki; i w Montrealu i w Kanadzie. JJ: Jestem fachowcem o reputacji 
międzynarodowej od specyficznego zagadnienia  jazzowego do zagadnień harmonii 
jazzowej. Mam tytuł „associate proffesor” (with tenure) i oprócz mnie jest 
jeszcze czterech stałych profesorów. Dla nas pracuje dwudziestu lokalnych tzw. 
„part timers”. Mamy też na naszym wydziale stu studentów. A w Kanadzie? Nie mam 
informacji - to trochę tak, jakby zapytać ilu ludzi gra na fortepianie w Polsce. JA: Ilu wyszkolił Pan pianistów jazzowych? 
I jak to jest z graniem jazzowym; czy pianista jazzowy najpierw musi grać dobrze 
Chopina i Liszta,  aby potem mógł swobodnie improwizować? JJ: Począwszy od Polski (Chodzież) poprzez 
Boston i od 85-go roku w Montrealu miałem ich wielu. Można w przyblizeniu 
policzyć – dla przykładu w tym roku mam siedmiu pianistów.  Aby dobrze grać jazz, nie jest konieczna 
znajomość klasyki, aczkolwiek jej granie nie przeszkadza jazzowi. JA: Ile razy występował Pan na Festiwalu 
Jazzowym w Montrealu? JJ: Od 1986 do 2001  każdego roku za 
wyjątkiem 97-go, kiedy byłem w Polsce. Od 2002 występowałem kilka razy jako tzw. 
„sideman”. JA: Plany koncertowe na 2013 rok? JJ: Kalifornia – luty i marzec. W maju będą 
festiwale w Europie, w tym promocja CD w Polsce W lipcu zagram na festiwalu w 
Krakowie. Natomiast jesienią 2013 zaplanowaną mam serię koncertów na dwa 
fortepiany przez cała Kanadę (Vancouver, Edmonton, Toronto, Kingston).   Relacja ze spotkania: Jan Jarczyk ma w Montralu sporo przyjaciół, 
sympatyków i znajomych. Głównie oni wypełnili salę konsulatu. Po ogłoszeniu tzw. 
komunikatów organizacyjnych, przeczytałem życiorys naszego Gościa Wieczoru - a 
On zasiadł na wysokim krześle tuż przed publiką. Fortepian został wcześniej 
przesuniety bliżej środka. Pytania, które Mu zadawałem właściwie nie odbiegały 
od tych z powyższej wcześniej przeprowadzonej z Nim rozmowy – za wyjątkiem 
pierwszego: „czy zasiadając do fortepianu czuje Pan tremę?” (chodziło mi 
oczywiście o koncerty). W zasadzie nie usłyszeliśmy jednoznaczenej odpowiedzi, 
ale można było jednak wywnioskować: „że po tylu latach grania ....dodał też, iż 
niedawno otrzymał pierwsze oficjalne pismo w związku z przekroczeniem wieku 
emerytalnego” . Faktycznie, po szybkiej kalkulacji wychodzi 65.    
 
Jan Jarczyk z żoną Danielle Pan Jan ma kontakt i z publiką i z 
mikrofonem na co dzień, zatem każdy z nas szybko zauważył, że zapowiada się miły 
wieczór, wysłuchanie ciekawych wspomnień i dobrej muzyki jazzowej. Szerzej rozwinął wątek grania w Polsce w 
latach 60-ych i 70-ych. Tego tematu chyba wszyscy oczekiwaliśmy, ponieważ dla 
większości przybyłych, były to lata młodości, lata które zostaną w naszej 
pamięci na zawsze. Padały nazwiska muzyków, które bardzo często słyszeliśmy w 
radio, telewizji, o ktorych czytalismy w gazetach i czasem chodziliśmy na ich 
koncerty. Jako prowadzący spotkanie, siedziałem w 
pierwszym rzędzie i miałem swój mikrofon. Chcąc zadać kolejne pytanie, 
podchodziłem obok pan Janka, aby zrobić to stojąc frontem do widzów, po czym 
wracałem na swoje miejsce. Zatem Nasz Gość przez cały czas był sam na sam z 
widownią. Do fortepianu podchodził 6 razy i grał tylko swoje kompozycje. Dwa 
utwory pochodziły z Jego dwóch najnowszych CD, których po kilka kopii przyniósł 
do podpisania.  
 
Od lewej: Danielle Jarczyk, Jan Jarczyk, Adela 
Chmielarz, Jerzy Adamuszek W trakcie spotkania poprosiłem także żonę 
pana Janka, Danielle, aby powiedziała nam, gdzie się spotkali i w jakich 
okolicznościach. Sama również jest muzykiem: urodzona koło Montrealu, ale od lat 
młodości związana z Montrealem.  
 
Maria Jakóbiec - staly fotograf od października 2010 Były też pytania, ponowne długie oklaski i 
oficjalne wręczenie wiązanki kwiatów przez przedstawiciela naszego Konsulata 
(gospodarza imprez), panią konsul Adelę Chmielarz. Jak zwykle po każdym 
spotkaniu ciągnęły się długie rozmowy w grupach przy napojach i słodyczach. 
Najliczniejsza grupa stała wokół Jana Jarczyka. Jerzy Adamuszek Pan Jan 
Jarczyk zmarł w 2014 roku.   
 
 |