|   
Weronika Schab, przewodnicząca Polskiej Rady 
 
Szkolnej od 1994 roku.
   
Także temat: "Polonijne szkolnictwo 
w Montrealu"   
Ilustracja muzyczna: MaxMusic Quartet pod 
dyrekcją Jerzego Pasternaka (Ewa i Jerzy Pasternak, Marian Bożełko, Jerzy 
Peter). 
  
22 listopada 2012 (czwartek), 
godz. 19.00 
 Spotkanie prowadził organizator cyklu, Jerzy Adamuszek
 
  
Weronika Schab - Urodziła się w dużej malowniczej podkarpackiej wsi, liczącej ponad 600 domów. Ma 
młodsze rodzeństwo, dwie siostry i dwóch braci, którzy mieszkają w Polsce ze 
swoimi rodzinami. Rodzice zmarli, gdy byli grubo po dziewięćdziesiątce. 
 
Weronika Schab 
Weronika po ukończeniu podstawówki w 1955, została przyjęta do Liceum 
Pedagogicznego w Gorlicach, gdzie przez pięć lat mieszkała w internacie. W 1960 
otrzymała dyplom ukończenia liceum z prawem nauczania w szkole podstawowej. We 
wrześniu tego roku podjęła pracę w szkole zbiorczej w Prężycach powiat Środa 
Śląska, blisko Wrocławia. Uczyła historii, śpiewu oraz klasy młodsze (I – IV). 
Założyła tam drużynę harcerską i jeździła z harcerzami z hufca Środa Śl. na 
obozy w czasie wakacji. W 1962 r. podjęła naukę w Wieczorowym Studium 
Nauczycielskim we Wrocławiu ze specjalizacją nauczania w klasach I – IV oraz 
śpiewu i muzyki. Zajęcia odbywały się trzy razy w tygodniu od 16-ej do 21-ej. Po 
obronie pracy otrzymała dyplom w czerwcu 1964. Po wakacjach tego roku została 
przeniesiona do pracy w Środzie Śląskiej, gdzie pracowała do maja 67-go. 
W czerwcu 1967 przybyła na stałe do Kanady do męża. Rozpoczęło się dla nich 
nowe, inne życie. Już we wrześniu tego roku uczyła w szkole im. J. Słowackiego, 
gdzie pracowała przez pięć lat. Po krótkiej przerwie, zaczęła uczyć w szkole im. 
Emilii Plater w 1976, gdzie przepracowała siedem lat. W tym czasie włączyła się 
do pracy w Zarządzie Polskiej Rady Szkolnej. 
 
MaxMusic Quartet (Ewa i Jerzy Pasternak, Marian 
Bożełko, Jerzy Peter) 
Wiosną 1983 otrzymała pracę w St. Mary’s Hospital (dział sterylizacji), gdzie 
pracowała 19 lat. Do pracy w szkolnictwie wróciła w 1985 we wrześniu. Była to polska Szkoła im. 
Królowej Jadwigi gdzie pracowała przez następnych 25 lat. Dokładna kalkulacja 
daje razem 37 lat pracy w szkolnictwie polonijnym – ucząc w klasach I do IV.
 
Po powrocie do szkolnictwa, ponownie włączyła się do pracy w Zarządzie PRSz, 
gdzie przez osiem lat pełniła funkcję protokolanta. 
W kwietniu 1994 została wybrana na przewodniczącą Polskiej Rady Szkolnej. Tę 
funkcję pełni aż do dzisiaj.Do ścisłego zarządu dobrała sobie osoby z członków, do których miała zaufanie i 
mogła na nich liczyć. Zaczęła się ciężka praca, zwłaszcza że kasa była prawie 
pusta. Zaczęła uczestniczyć w różnych zebraniach i spotkaniach, gdzie mówiła o 
potrzebach finansowych szkół polonijnych. Prezesi organizacji zrozumieli 
potrzeby i zaczęli pomagać finansowo, oprócz tego była stała pomoc od Polskiej 
Fundacji Społeczno-Kulturalnej i od Związku Weteranów Polskich.
 
 
Jerzy Pasternak 
Musieli się zarejestrować w Ottawie jako organizacja charytatywna, niedochodowa. 
Po dwóch latach starań w sierpniu 1999 otrzymali numer rejestracyjny. Pozwala to 
otrzymywać dotacje z PFSK jak również z innych organizacji i wystawiać 
pokwitowania do rozliczeń podatkowych dla prywatnych sponsorów. W pierwszym roku prezesury wraz z siostrą Terezją Gołębiowską opracowała szatę 
graficzną świadectw i dyplomów. Były one później trzy razy zmieniane i 
udoskonalane w zależności od potrzeb. Świadectwa i dyplomy podpisuje każdego 
roku zanim trafią w ręce kierowników szkół.
 
W latach 2010–12 z Jolantą Woźnowską zorganizowała Warsztaty Metodyczne dla 
nauczycieli szkół polonijnych. W tym roku do współpracy włączyła się Lidia 
Pacak. 
Jesienią 2004 roku Polska Rada Szkolna obchodziła 50-lecie istnienia. Z tej 
okazji wydano książkę oraz urządzono bankiet. 
Starała się pracować również w innych organizacjach. Od wielu lat pomaga w 
przygotowaniach do bazaru urządzanego przez Komitet Pomocy Dzieciom Polskim i 
pracuje w czasie jego trwania. Jest członkiem zarządu PFSK i Fundacji 
Dobroczynnej. Bierze udział w zebraniach Rady Kongresu Polonii Kanadyjskiej. 
Reprezentuje PRSz na różnych imprezach i uroczystościach innych organizacji. 
Razem z mężem należą do Polskiego Towarzystwa Patriotycznego Bratniej Pomocy. 
Odznaczenia: Medal Komisji Edukacji Narodowej (1999 r.), Złoty Krzyż Zasługi 
(2002 r.), Złota Odznaka Kongresu Polonii Kanadyjskiej (2000 r.) i Złota Odznaka 
Związku Nauczycielstwa Polskiego (2006 r.). 
 
Weronika Schab z rodziną 
Jej rodzina w Montrealu to mąż Ignacy, trzy córki i dwoje wnuków. Córki chodziły 
do polskich szkół i ukończyły kursy kredytowe. Władają bardzo dobrze trzema 
językami, polski, angielski i francuski. Wszystkie ukończyły studia i pracują. 
Hobby: Lubią z mężem podróżować. Często odwiedzają Polskę i zimą latają na 
Karaiby. Lato spędzają w Laurentydach w swoim domku. Nie zapominają o 
przyjaciołach, których zapraszają w odwiedziny. Uwielbiają spacery. Dużo czasu 
spędzają na czytaniu, przeważnie historycznych książek. Weronika kocha kwiaty – ma ich dużo w domu, a latem wokół domu i na wsi. Lubi 
pracować w ogrodzie, jak też gotować i piec.
   
Wywiad z Weroniką Schab 
1. Jerzy Adamuszek: Jak wyglądało życie na Podkarpaciu tuż po wojnie? 
Weronika Schab: Tuż po wojnie, nie pamiętam, ponieważ byłam za mała. 
Pamiętam od momentu kiedy zaczęłam chodzić do szkoły. Uczyła mnie wtedy 
zakonnica, siostra Irena, a lekcje były prowadzone w klasztorze Dominikanek. W 
moim domu i w wielu innych było biednie. Ojciec pracował jako ogrodnik w dworze, 
który nie został rozparcelowany. Nawet jeśli rodzice mieli pieniądze, to nie 
można było nic kupić. Do szkoły mama dawała mi suchą kromkę chleba bez omasty 
(tak u nas mówiono). Miałam koleżanki, które nawet tego nie miały. Przy szkole 
była studnia i podczas przerw za pomocą ręcznej pompy wszyscy czerpaliśmy wodę 
do picia. Do szkoły miałam trzy kilometry i oczywiście pokonywałam ten dystans 
na piechotę. Gdy dwór zaczął upadać na skutek wysokich podatków rządowych, 
ojciec przeniósł się do pracy na kolei. 
We wsi mimo wszystko kwitło życie kulturalno-obyczajowe. Młodzi spotykali się, 
tworzyli grupy, zespoły, aby pielęgnować tradycje i obrzędy. Przygotowywali 
przedstawienia o tematyce religijnej – narodziny i śmierć Pana Jezusa. Były one 
bardzo obrazowe i przemawiające do widzów. Zespołami tymi kilka lat kierował 
wikary. W okresie po Nowym Roku grupy młodzieży kolędowały po domach. Mieli 
różne nazwy: „Z kobyłką”, „Z turoniem”, „Dziady”. Do tych widowisk sami układali 
słowa. W usta aktorów wkładali słowa pochwały lub nagany, najczęściej przykłady 
brali ze swojego środowiska. 
Maj był zawsze piękny i wieczorami za pozwoleniem rodziców, biegaliśmy do 
kapliczki, gdzie śpiewano pieśni maryjne.
 2. JA: Jak wspomina Pani nauczycieli ze szkoły podstawowej z tamtego 
okresu?
 
WS: Wspominam ich bardzo serdecznie. Starali się nam przekazać jak 
najwięcej wiedzy i byli bardzo zaangażowani uczuciowo i pełni poświęcenia dla 
swojej pracy. Do dziś wspominam nauczycielkę klasy trzeciej, którą spotkałam 
później na mojej praktyce terenowej liceum pedagogicznego. Klasy były liczne, a 
lekcje przebiegały bardzo sprawnie i w dobrej atmosferze. Nauczyciele nie 
stosowali kar cielesnych. 
Poświęcali swój prywatny czas po lekcjach, aby nas dobrze przygotować do 
egzaminów do szkoły średniej. W szkole istniał chór dziewczęcy, do którego należałam. Musimy pamiętać, że to 
była pierwsza połowa lat 50-tych. Śpiewałyśmy na akademiach 1-majowych, 
rocznicach rewolucji październikowej. Piosenki ludowe i o wakacjach śpiewałyśmy 
na zakończenie roku szkolnego. Kiedy byłam w siódmej klasie, przeniesiono 
nauczanie religii ze szkoły do domu katechetycznego. Zwracano dużą uwagę na 
higienę: czyste ręce, buty i ubranie oraz uczesanie.
 
Do szkoły przyjeżdżało kino objazdowe i pierwszym filmem, który widziałam, był 
film pt.: „Opowieść o prawdziwym człowieku”. Gdy na ekranie ukazał się 
niedźwiedź, który powiększał się z każdym swym krokiem - wtedy stało się coś, 
czego nikt nie przewidział. Najmłodsze dzieci siedzące na podłodze blisko 
ekranu, zaczęły z krzykiem uciekać z sali.
 3. JA: Czy wyjazd do miasta do szkoły należał wtedy do rzadkości?
 
WS: Gdy kończyłam szkołę podstawową, większość moich koleżanek i kolegów 
poszła do szkół zawodowych i średnich. Ze względu na dużą odleglość z naszej 
wioski do miast (od 20 do 40 km), wszyscy mieszkaliśmy w internatach. Nie było u 
nas jeszcze autobusów, którymi byśmy mogli dojeżdżać do szkół. Od najbliższej 
stacji kolejowej szło się do domu dwie i pół godziny. Przyjazdy do domu były 
rzadkie. 
 4. JA: W mojej podstawówce koło Olkusza pracowały aż trzy nauczycielki z 
waszych stron. Czy można z tego wnioskować, że na Podkarpaciu „produkowano” 
nauczycieli?
 
WS: Tak, zgadzam się z Panem. Z naszej wioski pochodzi nie tylko dużo 
nauczycieli, ale również i księży. W 1955 roku do liceum pedagogicznego poszło 5 
dziewczyn i wszystkie zdobyły dyplomy. W tym czasie w województwie rzeszowskim 
było kilka szkół tego typu: w Gorlicach, w Krośnie, w Sanoku i w Przemyślu.
 5. JA: Czy po ukończeniu liceum skierowano Panią do pracy na tzw. Ziemie 
Odzyskane?
 
WS: Nie, nie skierowano mnie do pracy. Nakazy już nie istniały od dwóch 
lat. Każdy starał się o pracę we własnym zakresie. Szukałyśmy informacji na 
temat zatrudnienia w Gorlicach i Jaśle. Były tam miejsca, ale w miejscowościach 
bardzo odległych, gdzie nie dojeżdżały autobusy i brak było elektryczności. Nie 
muszę tłumaczyć, jak trudno było przy lampie naftowej przygotowywać się do 
lekcji i poprawiać zeszyty uczniów. Na moje szczęście i wielu koleżanek i 
kolegów przyjechał do szkoły inspektor oświaty ze Środy Śląskiej, który namawiał 
nas, byśmy tam zaczęli pracę. Powiedział, że powiat cierpi na brak nauczycieli. 
Było to daleko od domu, od miejsca gdzie wyrośliśmy. Znaleźli się odważni, 17 
osób ze świeżymi dyplomami zaczęło pracę we wrześniu w powiecie Środa Śląska. 
Przez pierwsze cztery lata pracowałam z koleżanką z klasy. Obok w dwóch szkołach 
pracowała następna trójka. Warunki mieszkaniowe były bardzo dobre. Szkoła 
mieściła się w pałacu poniemieckim, jak wszyscy go nazywali, i tam mieszkałyśmy 
zajmując jedno skrzydło pałacowe.
 6.JA: Jak wyglądała praca młodej nauczycielki początkiem lat 60-tych?
 
 
Lata 60-te 
WS: Gdy wspominam te czasy, to zawsze odczuwam zadowolenie. Byłam młoda i 
przedsiębiorcza. Trafiłam na bardzo wymagającego kierownika szkoły, który 
sprawdzał konspekty lekcji codziennie przez dwa lata. Był jednocześnie 
wyrozumiały i służył pomocą. W szkole była biblioteka oraz skromne pomoce do 
nauki biologii, kilka map do nauki geografii i historii oraz piłki do gry. W 
miarę możliwości same robiłyśmy pomoce naukowe. W wiosce był jeden sklep, gdzie 
robiłyśmy zakupy i potem same gotowałyśmy. Żona kierownika poradziła nam, abyśmy 
kupowały produkty żywnościowe tylko u gospodyń, które nie miały dzieci w szkole. 
W budynku szkolnym był telewizor, który czasem oglądałyśmy – ale wolnych chwil 
nie było za dużo, ponieważ pracowałyśmy sześć dni w tygodniu. W niedzielę często 
robiłyśmy wycieczki rowerowe. 
Do centrumWrocławia było tylko 20 km i korzystając z dobrego połączenia, dwa 
razy w miesiącu jeździłam z koleżankami do opery i kina. We Wrocławiu też 
robiłyśmy nasze większe zakupy.
 7. JA: Kto Panią namówił na studium nauczycielskie?
 
WS: Na to studium nauczycielskie namawiał mnie kierownik, ale w końcu to 
ja sama zdecydowałam. Szkoła mieściła się za Dworcem Głównym we Wrocławiu przy 
ulicy Dawida. Dojazd był łatwy a zajęcia odbywały się trzy razy w tygodniu w 
godzinach od 16 do 21. 
Pamiętałam jeszcze wiele z tego, czego uczyłam się w liceum: pedagogika, 
psychologia, teoria śpiewu. Nauka szła mi łatwo. Dwa lata szybko minęły i pensja 
miesięczna podskoczyła o 150 złotych, co przy naszych poborach miało duże 
znaczenie.
 8. JA: Emigrowała Pani do Kanady w 1967. Czy było to wtedy częste 
zjawisko?
 
WS: W tych latach Polacy przybywali do Kanady w ramach łączenia rodzin. 
Wielu naszych znajomych emigrowało w latach 60-tych na tej samej zasadzie. 
Ale była to jednocześnie emigracja, która pragnęła poprawić swój byt. Praca 
wtedy była i można było nie tylko zarobić na utrzymanie rodziny na poziomie, ale 
nawet i zaoszczędzić. W Polsce byłoby to niemożliwe.
 9. JA: Już kilka miesięcy po przybyciu do Montrealu, zatrudniła się Pani 
jako nauczycielka w polskiej szkole im. J. Słowackiego. Proszę więcej na ten 
temat?
 
WS: To było bardzo łatwe. Poznałam poprzedniego kierownika tej szkoły, 
który zrezygnował ze względu na swój wiek. Było to szkoła - jedna klasa, 15 
uczniów w wieku od 7 do 12 lat. Było ciężko, ponieważ jako jedyna nauczycielka w 
szkole byłam zobowiązana do jak najlepszego realizowania programu nauczania w 
klasie łączonej, jak również musiałam przygotować wszystkie występy szkolne, w 
których brali udział wszyscy uczniowie.Rodzice bardzo pomagali, urządzali pikniki dla dzieci, spotkania przy choince i 
na koniec roku organizowali zabawy dochodowe. Przepracowałam tam 5 lat.
 
 10. JA: Dlaczego zmieniła Pani potem szkołę?
 
WS: Po pięciu latach pracy w szkole im. J. Słowackiego zostałam w domu 
opiekując się naszymi dziećmi. Mąż najpierw pracował tylko w soboty i w 
niedziele, a gdy zmienił pracę, ja zatrudniłam się w szkole im. E. Plater na 
następne 7 lat. Byłam tam kierownikiem przez 3 lata.
 11. JA: Ilu nauczycieli wykształconych w powojennej Polsce pracowało 
wtedy w polskich szkołach?
 
WS: Panie, które przyjechały z dyplomami to: Halina Siwik, Janina 
Wojciechowska, siostra Terezja Gołębiowska, śp. Jadwiga Van Spall, śp. 
Władysława Ślusarczyk oraz ja. Gdy dziś zobaczymy dyplomy naszych nauczycieli, w 
90 procentach są to osoby, które zdobyły wykształcenie przed 1989 rokiem – 
wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego systemu.
 12. JA: Rozmawiając z Panią pierwszy raz, kilka razy wymieniana była 
siostra Terezja Gołębiowska. Jaki był jej wkład?
 
WS: Siostrę Terezję poznałam na początku lat 70-tych. Kiedy byłam 
kierownikiem szkoły im. E. Plater, doradzała mi w wielu sprawach. Zaprzyjaźniłam 
się z nią, gdy zaczęłam pracować w 1985 roku w szkole im. Królowej Jadwigi, 
gdzie ona była kierownikiem. Przez cały czas, a przede wszystkim gdy zostałam 
przewodniczącą Polskiej Rady Szkolnej, służyła mi dobrymi radami.  
Razem z siostrą Terezją opracowałyśmy szatę graficzną świadectw i dyplomów. Były 
one później trzy razy zmieniane i udoskonalane w zależności od potrzeb. 
Gdy pracowałam w szpitalu na popołudniową zmianę, często odwiedzałam siostrę w 
ciągu dnia i prowadziłyśmy dyskuje dotyczące szkolnictwa polonijnego.
 13. JA: Zatrudniła się Pani w szpitalu. Czy musiała się Pani uczyć nowego 
zawodu?
 
WS: Tak, musiałam opanować nazwy instrumentów medycznych. Musiałam 
nauczyć się operowania piecami na gaz i parę - autoklawami. Sterylizowano 
wszystko, co szło na salę operacyjną, klinikę i na porodówkę. Wszystko to, co 
było potrzebne lekarzowi w czasie zabiegów chirurgicznych. Była to praca bardzo 
odpowiedzialna i interesująca. W szpitalu spotkałam Polki, z którymi się 
zaprzyjaźniłam. Przyjaźń trwa do dziś. 
Najgorsze dla mnie były pierwsze dwa lata, gdy pracowałam na pół etatu przez 
pięć dni w tygodniu: zaczynałam tydzień w środę a kończyłam w niedzielę.
 14. JA: Jak godziła Pani wychowywanie trzech córek z pracą?
 
 
Weronika Schab z córkami i mężem 
WS: Mam męża, który w tym czasie zajmował się córkami. Nie były znów 
takie małe: 16, 12 i 10 lat. W sobotę woził je do szkoły, w niedzielę do 
kościoła a w ciągu tygodnia na zbiórki zuchów i harcerzy. W tym czasie zaczęły 
też gotować, konsultując się ze mną przez telefon. Bardzo pomocna w kuchni 
okazała się maszyna do mycia naczyń.
 15. JA: Kiedy wróciła Pani do pracy w polskiej szkole?
 
WS: W 1985 roku latem. Zostałam wtedy przyjęta na stałe do pracy w 
szpitalu. Wielka radość - wolne soboty, niedziele i święta. Mogłam wrócić do 
pracy w szkole. Zostałam przyjęta do pracy w szkole im. Królowej Jadwigi, gdzie 
kierownikiem była wspomniana już siostra Terezja Gołębiowska. Przez pierwsze 
trzy lata zabierałam ze sobą dwie młodsze córki. Przepracowałam tam 25 lat.
 16. JA: Kiedy wybrano Panią na przewodniczącą PRSz?
 
WS: W kwietniu 1994 roku zostałam wybrana przewodniczącą Polskiej Rady 
Szkolnej. Dobrałam sobie zespół ludzi do pracy. Najbliższymi moimi 
współpracownikami w tym czasie były: Regina Piwowarczyk, Elżbieta Kopystecka, 
Iwona Boczkowska, siostra Terezja oraz kierowniczki poszczególnych szkół.
 17. JA: Pieniądze są podstawą w każdej działalności. Kto finansuje 
polskie szkoły?
 
WS: Polskie szkoły od 1991 roku zostały pozbawione dotacji rządu 
federalnego i prowincjonalnego. Nasze szkoły stały się szkołymi prywatnymi, 
utrzymywanymi przez rodziców naszych uczniów oraz polonijne organizacje. Są to: 
Polska Fundacja Społeczno-Kulturalna, Związek Weteranów im. Marszałka 
Piłsudskiego, Polsko-Kanadyjska Federacja Dobroczynności, Polskie Towarzystwo 
Patriotyczne Bratniej Pomocy, PKTWP Grupa X, Polska Kasa Kredytowa, Komitet 
Pomocy Dzieciom Polskim, Fundacja Milenium z Toronto oraz Konsulat RP w 
Montrealu. Rodzice uczniów opłacają za naukę dzieci, z czego kierownictwo szkoły pokrywa 
opłaty nauczycieli swojej szkoły. W zależności od funduszów Polskiej Rady 
Szkolnej w danym roku, szkoły dopłacają do czynszu za wynajem budynków.
 
 18. JA: 37 lat pracy w polonijnym szkolnictwie. Nie chcę, aby odebrano to 
jako rywalizacja, ale proszę porównać tę liczbę z innymi nauczycielkami?
 
WS: W tej chwili nie mamy w szkolnictwie polonijnym nikogo z tak długim 
stażem. O ile dobrze pamiętam, ponad 25 lat przepracowały: siostra Terezja, 
siostra Kacpura, Janina Wojciechowska, Halina Siwik, Maria Strońska, Jolanta 
Wróbel, Alina Kapuścińska, śp. Władysława Ślusarczyk i śp. Jadwiga Van Spall. 
Być może są inne osoby, o których nie wiem. Pracujące obecnie panie w 
szkolnictwie mają staż najwyżej dwudziestoletni.
 19. JA: Jakie cechy winien mieć polski nauczyciel na emigracji?
 
WS: Wymaga się od niego dużo. Powinien być dobrze wykształcony, 
cierpliwy, wyrozumiały i osobą, która potrafi nawiązać kontakt z uczniami. To 
pomaga w utrzymaniu dyscypliny i dobrej atmosfery w klasie. Powinien być 
wymagający, pogodny, uśmiechnięty, punktualny i słowny. Winien współpracować z 
kierownictwem szkoły oraz rodzicami swoich uczniów, na co musi znaleźć czas poza 
lekcjami. Warto w tym miejscu wspomnieć, że nauczyciel szkoły polonijnej pracuje 
zarobkowo przez 5 dni i ma swoją rodzinę. I aby znaleźć czas do pracy w sobotę 
musi mieć pasję do nauczania. 
 20. JA: Jakie osiągnięcia ma Rada Szkolna za Pani kadencji?
 
 
Dzień nauczyciela, 2001 
WS: Uważam że największym osiągnięciem była rejestracja naszej 
organizacji w Ottawie i otrzymanie numeru ....... RR0001 w sierpniu 1999 roku. 
Zorganizowanie Koncertu Kolęd w grudniu 1999 roku na powitanie nowego milenium, 
który był zorganizowany dla uczniów, nauczycieli, rodziców i gości. 
Organizowanie obchodów Dnia Nauczyciela. Rozpropagowanie idei uczestnictwa 
naszej młodzieży w Poloniadzie - olimpiadzie organizowanej przez Wspólnotę 
Polonijną w Warszawie dla młodych Polaków mieszkających poza granicami Polski. 
Udział uczniów naszych szkół w konkursie recytatorskim, w którym Polska Rada 
Szkolna była zawsze sponsorem. Opracowanie świadectw, dyplomów i dzienników lekcyjnych. Obchody 50-lecia PRSz, 
zorganizowanie bankietu i wydanie jubileuszowego biuletynu. Zorganizowanie 
dwukrotnie warsztatów metodycznych w latach 2010 – 2012. Składanie wniosków do 
Kongresu Polonii Kanadyjskiej i Konsulatu na odznaczenia dla nauczycieli 
wyróżniających się w pracy.
 
 21. JA: Każdy lider ma swoich bliskich współpracowników, na których 
zawsze może liczyć. Proszę wymienić swoich?
 
WS: Tak, mogę oczywiście się pochwalić grupą ludzi, którzy mi pomagali: 
Elżbieta Kopystecka, Regina Piwowarczyk, Bożena Augustyniak, wpomniana już 
wcześniej siostra Terezja Gołębiowska, Basia Gączowska, Iwona Boczkowska, 
Jolanta Woźnowska. Pomagały mi wytrwale panie, które w czasie mojej prezesury 
były lub są kierowniczkami szkół. W tej chwili w szkolnictwie naszym pracuje 
tylko kilka osób, które brały udział w konferencji sprawozdawczo-wyborczej w 
1994 roku.
 22. JA: Ilu jest nauczycieli w polskich szkołach w Montrealu i w całej 
Kanadzie?
 
WS: W Związku Nauczycielstwa Polskiego w Kanadzie jest zarejestrowanych 
280 nauczycieli, którzy pracują w 55 szkołach, ucząc około 8 tysięcy uczniów. 
Wiemy, że istnieją też szkoły polonijne, które nie są zarejestrowane w Związku. 
Jako ciekawostka podam, że na początku stulecia było w szkołach przeszło 11 
tysięcy uczniów. W tym roku ZNP obchodzi 50 rocznicę swej działalności na rzecz 
oświaty polonijnej w Kanadzie. Związek wydaje kwartalnik „Myśl”, który otrzymują 
wszyscy członkowie związku. W kwartalniku znajdziemy informacje o innych 
szkołach i ich działalności, konspekty ciekawych lekcji, informacje na temat 
najważniejszych wydarzeń w związku. W Montrealu mamy w tej chwili trzy szkoły podstawowe i dwa kursy kredytowe. 
Skupiają one 246 uczniów, z którymi pracuje 26 nauczycieli.
 
 23. JA: Ile lat funkcjonują polskie szkoły w Montrealu?
 
WS: Mamy bogatą historię szkolnictwa polskiego w Montrealu. Pierwszą 
szkołę zorganizował w 1915 roku ks. Franciszek Pyznar, proboszcz parafii Matki 
Boskiej Częstochowskiej. Aby zachęcić parafian do przysyłania swoich dzieci do 
szkoły, powiedział, że „ naród, który majątek oddaje na szkoły, składa pieniądze 
na najwyższy procent”. W 1917 założył następną szkołę w dzielnicy 
Pointe-St-Charles. W 1935 została zorganizowana szkoła w Ville Emard, która 
miała różne nazwy, a po wojnie przybrała imię Generała Władysława Sikorskiego. 
Szkoła ta obchodziła już swoje 75-lecie. W okresie po drugiej wojnie światowej 
powstawały szkoły niczym grzyby po deszczu. Do dziś istnieje szkoła im. E. 
Plater (1951 r.), Kursy Licealne (Kredytowe) im. Adama Mickiewicza (1966 r.) 
oraz Królowej Jadwigi (1968 r.). 
Polska Rada Szkolna została założona w 1954 roku. Skupiła wokół siebie 
istniejące szkoły i organizowała nowe. Powojenna fala imigracyjna miała dodatni 
wpływ na rozwój szkolnictwa, podobnie jak lata 80-te. W 2004 roku obchodziliśmy 
złoty jubileusz Polskiej Rady Szkolnej. Wydaliśmy książkę pamiątkową i 
urządziliśmy bankiet. Do książki pamiątkowej napisały artykuły osoby związane ze 
szkolnictwem, kierowniczki szkół oraz ja. Znalazły się tam również wspomnienia z 
Poloniady czterech naszych uczniów.
 24. JA: Czy pracuje Pani w innych organizacjach?
 
WS: Tak, pracuję. Jetem członkiem Komitetu Pomocy Dzieciom Polskim. Od 
przeszło 20 lat pomagam w przygotowaniach produktów na bazary, pracuję również w 
czasie bazaru. Od 10 lat jestem członkiem Polskiej Fundacji 
Społeczno-Kulturalnej, obecnie członkiem zarządu. Wraz z mężem jesteśmy 
członkami Polskiego Towarzystwa Patriotycznego Bratniej Pomocy, jestem ich 
delegatem do Federacji Dobroczynnej i wchodzę w skład zarządu. Biorę udział w 
zebraniach Rady Kongresu Okręg Quebec. Należę do Związku Nauczycielstwa 
Polskiego w Kanadzie. W 1994 roku latem brałam udział w tygodniowym szkoleniu 
metodyczno-organizacyjnym w Toronto. Pięć razy brałam udział w zjazdach w 
Toronto Związku Nauczycielstwa Polskiego w Kanadzie. 
 
Na walnym Zjeździe Związku Nauczycielstwa Polskiego, 2005 
 25. JA: Od kilku lat jesteście z mężem już na emeryturze; jak spędzacie 
wolne chwile?
 
WS: Na to pytanie już częściowo odpowiedziałam, gdy mówiłam o pracy w 
innych organizacjach. Ale pan się pytał o wolne chwile, i takie też mamy. Zimą 
co roku wyjeżdżamy na wakacje na Karaiby. Resztę zimy spędzamy w domu czytając 
ciekawe książki, oglądając programy w tv polonia i kanadyjskie. Chodzimy na 
spacery, odwiedzamy znajomych a oni nas. Lubimy lato, spędzamy je w naszym domku 
w Lorentydach, tam zawsze jest co robić, np. chodzić na grzyby gdy rosną, na 
długie spacery na plażę. Ja dużo czasu spędzam w ogrodzie, gdzie mam dużo 
kwiatów, które zawsze ładnie kwitną. Spędzamy też czas z przyjaciółmi, których 
zapraszamy do siebie na wieś. Lubimy dni, w których w godzinach od 12 do 14 
spędzamy czas z naszymi sąsiadami Polakami, Reginą i Janem, pijąc kawę, 
opowiadając kawały, dyskutując na temat przeczytanych książek, artykułów w 
gazetach i oglądanych programów telewizyjnych. Bardzo lubię ten czas. 
Będąc na emeryturze, gdy nasze konto bankowe ma właściwą ilość cyfr i już bez 
proszenia o urlopy z pracy, latamy często do Polski.
 (Wywiad zapisała Jolanta Woźnowska)
   
Relacja ze spotkania: 
W trakcie pierwszego bloku przybył na 
spotkanie urzędujący od ponad tygodnia Konsul Generalny RP w Montrealu, pan 
Andrzej Szydło. Tak się złożyło, że tego wieczoru byl zaproszony do konsulatu 
innego kraju na oficjalną imprezę dyplomatyczną i dlatego jego pobyt z nami 
ograniczył się tylko do dwudziestu minut. Wyraził on zadowolenie, że spotykamy 
się w naszym konsulacie i dodał, iż będzie robił wszystko, aby podczas jego 
kadencji tego typu działalność była kontynuowana. Zatem wyjątkowo, nasza Gość 
Wieczoru otrzymała od pana konsula oficjalną wiązankę kwiatów zaraz po 
rozpoczęciu spotkania.  
 
Weronika Schab, konsul Andrzej Szydło 
Do wywiadu przygotowałem 25 pytań, na 
które pani Weronika odpowiadała z dużą swobodą. Barwnie relacjonowała lata 
dzieciństwa i młodości spędzone na Podkarpaciu. Potem opowiadała o  pracy i 
studiach, aż do momentu emigracji z Polski w 1967.  
Zdecydowanie większą część wywiadu 
poświęciliśmy Jej pracy w polskich szkołach w Montrealu. Pani Schab podkreśliła 
również, że na wybranie Jej na funkcję przewodniczącej Polskiej Rady Szkolnej 
musiała sobie zasłużyć swoją pracą. Jako dowód, że wybór był trafny, świadczy 
fakt, iż pełni tę fukcję najdłużej  w historii polnijnego szkolnictwa  – od 1994 
r. 
 
Jerzy Peter, Ewa Pasternak i Weronika Schab. Z tyłu: 
Marian Bożełko, Jerzy Adamuszek i Jerzy Pasternak 
Ilustrację muzyczną stanowiły wykonane 
przez MaxMusic Quartet Jerzego Pasternaka utwory: „Nigdy Polsko nie zginiesz”, 
„Ode to Peace”, „Samba Song”, „Our life is a Cabaret”, „Barbara”, „Tańczysz ze 
mną walca”, „Tobie matko”.  Myślę, że każdy kto przybył na ten wieczór, był 
zachwycony poziomem wykonania skomponowanych przez pana Jerzego utworów (teksty 
po polsku i angielsku - również jego). Ostatnio w Polsce modne jest powiedzenie, 
że coś jest „z najwyższej półki”. Tak właśnie oceniam ten kwartet, występujacy w 
składzie: Ewa Pasternak – flet, Jerzy Peter – gitara, Marian Bozelko – 
instrumenty perkusyjne, Jerzy Pasternak – fortepian, spiew. Grają wspólnie od 
dwóch lat i życzymy im wielu udanych występów, samych sukcesów. 
Na zakończenie spotkania do mikrofonu 
podeszły kierowniczki trzech polskich szkół: Teresa Sobol – szkoła im. Jana 
Pawła II, Mariola Wróbel – szkoła im. Emilii Plater, oraz Maria Karpińska – 
szkoła im. Władysława Sikorskiego. Wręczając pani Weronice kwiaty, podziekowały 
za owocną współpracę i życzyły Jej zdrowia do dalszej pracy. 
Po odśpiewaniu tradycyjnych stu lat, 
odbyła się sesja zdjęciowa: między innymi poprosiłem dwanaście przybyłych na 
spotkanie nauczycielek pracujących w polskich szkolach w Montrealu do 
pamiątkowego zdjęcia z przewodniczącą, Weroniką Schab. Pospotkaniowe rozmowy 
przy napojach i ciastkach są standardem  tego typu imprez.  
 
Nauczycielki polonijnych szkȯł w Montrealu. 
Siedzą od lewej: Alina Kapuścińska,  
Jolanta Woźnowska, Weronika Schab, Mariola Wróbel - 
kier. Szkoły im. E. Plater.Stoją od lewej: Jolanta Kalbarczyk, Aleksandra Kozyra, Barbara Morel,
 Maria Karpińska - kier. Szkoły im. Gen. Wł. Sikorskiego, Irena Natkaniec, Lidia Pacak,
 
Teresa Sobol - kier. Szkoły im. Jana Pawła II, Alina 
Szędzioł. 
  
        
Jerzy Adamuszek 
Zdjęcia: Maria 
Jakóbiec |