Janusz Migacz

- artysta malarz.

 

Ilustracja muzyczna: Zuzana Simurdova-Warszynski - fortepian.
 

Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.

22 marca 2011 (czwartek), godz. 19:00

 

(Drugim gościem wieczoru była Irena Stawińska – artystka malarka)

 

Janusz Migacz: Urodził się w Gdańsku w 1956 r. Tam przez pięć lat studiował na Akademii Sztuk Pięknych u znanego profesora Kazimierza Ostrowskiego. Fascynacja malarstwem Marka Rotko i Franciszka Bacona sprawiła, że wyjechał do Londynu, gdzie spędził dwa lata malując i zwiedzając wystawy i galerie.

W 1988 przybył na stałe do Montrealu i od początku emigracji całkowicie oddał się pracy twórczej. Maluje głównie olejem, ale zdarza mu się też rysować tuszem na papierze. Tworzy swoje dzieła z wielką intuicją, a ich ekspresja wstrzymuje oddech oglądającego. Ciało człowieka w ruchu, zwłaszcza kobiet, to główny temat Jego prac, z których emanuje życie.

 

Janusz Migacz

 

Przez kontrasty uderzających cieni, wyłania się światło i finezja poruszającego się ciała. Postacie z obrazów Artysty sprawiają wrażenie, jakby natchnięte pasją miały wyjść z ram i zstąpić na ziemię. 

 

 

Wywiad z Artystą:

 

Jerzy Adamuszek: Czy talent dziedziczymy? A jeżeli tak, to po kim Pan go ma?

Janusz Migacz: Myślę że tak, ale trzeba ciągle rozwijać (odnawiać) proces poszukiwania przygody. Nie mam pojęcia po kim mam zamiłowanie do tego co robię, może jakaś dobra genetyczna kombinacja moich rodziców i dziadków? 

 

J.A: Pamiętam, że w przedszkolu już dawano nam kredki. Jak było w Gdańsku?

J.M: Z tamtych pięknych czasów pamiętam zapach kredek i plasteliny, i przymusowe leżakowanie po obiedzie.

 

Zuzana Simurdova-Warszynski

 

J.A: Czy rodzice starali się rozwijać zainteresowania małego Januszka?

J.M: Moi rodzice dyskretnie podsuwali mi papier, kredki, ołówki i książki z reprodukcjami malarstwa, różne książki bogato ilustrowane, które działały mocno na wyobraźnię małego człowieczka. Kilka z tych książek było zabazgrolonych moimi kompozycjami, poprawkami do oryginału. Była to dla mnie wielka frajda. Jak każdy chłopak byłem zafascynowany batalistycznymi ilustracjami, scenami religijno-historycznymi - czyli ciągłą walką dobra ze złem. Była kiedyś książka „500 lat malarstwa polskiego”, nad którą ciężko pracowałem w takim sensie, że poprawialem rzeczy nie pasujące do mojej wizji tematu. To bylo fajne.

 

J.A: Ile macie średnich szkół plastycznych w Trójmieście? Czy tylko uzdolnieni do nich chodzili?

J.M: W Trójmieście jest jedna średnia szkoła plastyczna - Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni-Orłowie. Wspaniała szkoła. Idziesz do takiej szkoły, w której dobrze sie czujesz. Jeżeli pomyliłeś sie, to zmieniasz, albo odpadasz w naturalnej selekcji. Nigdy nie zapomnę nauczycieli (chodziłem do niej w latach 1972-77), którzy starali się przekazać nam najlepsze wiadomości na wszystkie możliwe tematy - bardzo dziekuję Im za to. Ich lista jest dluga ..... 

 

 

J.A: I wreszcie wymarzone studia; z tego co pamiętam, na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie było bardzo, bardzo trudno zdać egzaminy wstępne. Jak było na Wybrzeżu?

J.M: Sytuacja w naszej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Gdańsku było taka sama jak w całym kraju. Jezeli nie miałeś dobrych kontaktów, ciężko się było dostać - na każdy kierunek startowało około 20 kandydatów na jedno miejsce. Wtedy w tamtych latach (77-80) była bardzo dziwna selekcja. Wierzę, że teraz jest normalnie i ten kto potrafi udowodnić, że jest coś wart,  ma otwartą drogę dalej. Potem może się wykazać i rozwijać swoje zdolności i marzenia. Miałem wielki przywilej być w pracowni malarskiej  Kazimierza Ostrowskigo (1917-1999).  „Kachu” (taką miał ksywę) był prawdziwy we wszystkim co robił i jednocześnie był bardzo skromnym człowiekiem. Dewizą tego Wielkiego Człowieka było: „Kiedy nie oszukujesz siebie, nie oszukujesz innych.”  Powtarzał również: „obojętnie co robisz, kieruj się najważniejszym - moralnością zawodową”.

 

J.A: Pan mieszkał cały czas w domu. Jak wyglądało wtedy życie studenckie?

J.M: Było wspaniale, nie ważne czy byłeś w akademiku (na Chlebnickiej) czy w Trójmieście w domu - byliśmy załogą na jednej łajbie. Ważne było to, jak radziliśmy sobie w szkole. Rzeźbiarze i malarze dziwnym sposobem zawsze znajdowali wspólny grunt do konwersacji. Tak było na obu wydziałach i na różnych wysokościach (mówię o budynku).

 

J.A: Kiedy rozpoczął Pan wystawiać swoje dzieła?

J.M: Tak naprawdę i na poważnie dopiero w Kanadzie, w 1989 roku.

 

J.A: Człowiek, to główny temat Pańskich obrazów, czy zawsze tak było?

J.M: Bardzo lubię przestrzeń i przyrodę, ale zawsze człowiek był i jest w centrum mojego zainteresowania jako stymulacja do nowych koncepcji. Przeważnie kobiety są moją największą motywacją do pracy - i na to nic nie poradzę.

 

 

J.A: Lata 80-te, stan wojenny, nie należały do lekkich. Jak wy, artyści, dawaliście sobie wtedy radę?

J.M: Wiele do opowiadania...

 

J.A: Czy zamiłowanie do sztuki było jedynym powodem do wyjazdu z Polski?

J.M: Nie. Miałem w planie zarobić trochę pieniędzy dla tych, których zostawiłem w Polsce. Jednocześnie chciałem zacząć studia nad samym sobą i sprawdzić co potrafię, co mogę dać w dziedzinie malarstwa i jak być komunikatywnym z potencjalnym odbiorcą.

 

J.A: Dlaczego wybrał Pan Montreal?

J.M: Moja dobra koleżanka, Halina, powiedziała mi, że dziewczyny w Quebeku są fajne, tylko trochę tłuste i z „wielkimi płucami”. Pomyślałem więc: „dlaczego nie spróbować tej ciekawie przedstawianej prowincji?” Byłem wtedy w Londynie w Anglii i miałem zamiar polecieć do RPA lub do Australii. Wylądowałem jednak w Montrealu.

 

"Malarstwo Quebecu od lat 60-tych" (kliknij, aby uzyskać powiększenie)

 

J.A: Po ilu latach na emigracji poczuł się Pan pewny, że będzie mógł żyć z malowania?

J.M: Po ośmiu miesiącach w Montrealu Gallerie d'Art zaproponowała mi współpracę. Od tego momentu do dzisiaj musiałem być bardzo ostrożnym. Po 23 latach doświadczenia na tutejszym rynku mogę powiedzieć, że 80% „agentów sztuki” (galernicy), to zwykli dyletanci i oszuści. Wybierają oni co chcą i często ich opinia nie ma nic wspólnego ze sztuką - taka moda jest od kilku lat.

 

J.A: Mimo tego zdecydował się Pan na współpracę z galeriami. Czy to najlepszy sposób?

J.M: A jak ktoś wylansuje Twoje prace? Umowa polega na tym, że artysta musi dostarczyć swoje dzieła do galerii. Galeria zobowiązuje się promować twórczość artysty, co pomaga w sprzedaży. Zyskiem dzielą się na połowę. Dzieła, których nikt nie kupił, galeria na swój koszt zwraca artyście.

 

J.A: Często wystawiał Pan w miejscach związanych z Polską?

J.M: Tak. W Montrealu w Galerii Malbork i w Galerii Bielik (2006-2010). W Konsulacie Generalnym RP trzy razy i na Polskim Festiwalu w 2011.

 

(kliknij, aby uzyskać powiększenie)

 

J.A: Czy zdarzają sie zamówienia?

J.M: Tak. Czasem bardzo inspirujące, a czasem trochę „upierdliwe”. Ale zawsze podchodzę do zamówień bardzo serio.

 

J.A: Ma Pan córkę i syna. Czy ktoś z nich poszedł w ślady ojca?

J.M: Moja córka, Malwina, zajmuje się rzeźbą, grafiką i malarstwem. Jest osobą, która chwyta wiele rzeczy w tym samym czasie. Maciek jest teraz szczęśliwym ojcem i kończy uczelnię techniczną. Oboje mieszkają w Danii.

 

J.A: Czy utrzymuje Pan kontakt z Polską? Z uczelnią?

J.M: Oczywiście bardzo lubię moich starych kumpli i mam nadzieję, że ze wzajemnością. Mam cichy sentyment do miejsc, w których byłem i do osób, które spotkałem.

 

J.A: Ile dzieł Pan już stworzył? Obrazów i rysunków.

J.M: Ponad dwa tysiące (2000) - dobrze byłoby to kiedyś policzyć. Nie będzie to jednak łatwo.

 

 

 

Wypowiedź Roberta Bernier, Jego kolegi:

 

Po raz pierwszy widziałem obrazy Migacza na początku lat 90-tych, w pewnej galerii w Starym Montrealu. Tyle co przybył ze swego kraju ojczystego - Polski. Jako młody malarz - już wtedy fascynował tutejszych amatorów i kolekcjonerów malarstwa swoim szczególnym podejściem artystycznym - podejściem jednocześnie tradycyjnym i nowoczesnym.

 

Ciało ludzkie, głównie ciało kobiety zajmuje w Jego pracach decydujące miejsce; pozwala widzieć istotę zamysłu autora.

 

Artysta wciela się w efekcie w model ciała; akcentując wrażenia zmysłowe, rozkosz która je wypełnia, życie którym tchnie, jako że tematem ostatecznym płótna Migacza jest życie. Ciało jest czymś w rodzaju osłony, powłoki, poprzez którą wyrażane są pasje, cierpienia, radości i bóle.

 

W swoich poszukiwaniach przedstawionych rysunkiem giętkim i rafinowanym, Artysta wyraża swoją żywiołową elokwencję. Jeśli modelowane ciała wychodzące spod jego pędzla stają się poezją, to dzięki temu, że wie jak pokonać stereotypy, oddzielić sprzeczności i ożywić tematykę. Nasycona energią i zarazem bardzo zmysłowa natura ludzka, taka, jaką przedstawia Migacz, objawia się poprzez swoje piękno, lecz również poprzez swoje niedoskonałości; poprzez wdzięk, lecz także poprzez swoją kruchość i ulotność.

 

Uczucie tajemniczości, które charakteryzuje Jego dzieła jest wywołane dramatyzacją tła. Abstrakcyjne - przytłacza ciężarem, zestawione z finezyjnością i delikatnością ciała - obiera formę swoistego zagrożenia, wywołuje pewne obawy.

 

Decydującą rolę w pracach Migacza odgrywa światło. Wpływa ono bardzo korzystnie na tę nieuchwytną, jednak bardzo namacalną impresję nietrwałości istnienia.

 

Dynamika ciała posiada w obrazach Artysty wymiar jeśli nie uduchowiony, to co najmniej głęboko ludzki ze wszystkimi elementami, które stanowią o Jego magiczności i tajemniczości. Postacie, poprzez swoje gesty, zdają się trzymać delikatnej i wątłej przędzy życia, jednak przędzy nasączonej talentem przeogromnym.

 

 

Realacja ze spotkania:

 

Janusz Migacz wystąpił w drugiej części spotkania i czas „typowej godziny lekcyjnej” wykorzystał w sposób, który bardzo spodobał się licznej publice przybyłej na spotkanie.

 

Tuż przed spotkaniem zawiesił On na ścianie cztery ostatnio namalowane obrazy aktów kobiecych, podobnych do siebie stylem – tworzące jakby serię, całość. Z życiorysu Artysty wiemy już, że głównym tematem Jego obrazów jest ciało kobiety i muszę stwierdzić z całym przekonaniem, że namalowane przez Niego akty kobiece są prawdziwymi dziełami sztuki.

 

Tadeusz Żyliński

 

Dowodem tego była również reakcja widowni podczas pokazu multimedialnego, kiedy komentował każde swoje dzieło. Ten cały pokaz (zdjęcia Jego obrazów, wycinków z gazet i okładki książki na Jego temat oraz zdjęć z albumu) trzeba było przedtem długo przygotowywać – a poświęciła na to swój czas nasza fotograf, Maria Jakóbiec. Pani Maria od jesieni 2010 jest stałym fotografem cyklu. Fotografia jest od lat młodości jej hobby. W kanadyjskim rytmie zawodowego życia pracując w laboratorium Montreal General Hospital (MUHC), fotografia była nieodzowną częścią jej pracy. Niedawno mówiła mi, że: „współpraca przy organizacji tych spotkań daje mi możliwość przeniesienia zdobytych doświadczeń i dalszego rozwijania umiejętności, zwłaszcza w fotografii momentów, których nie można powtórzyć”.  Miejmy nadzieję, że podczas każdego spotkania będzie wystarczająca ilość i ciekawych ludzi i chwil.

 

Pan Migacz objaśnil nam również na czym polega współpraca artystów z galeriami. Powyższy wywiad z Nim wspomina już na ten temat, ale dodatkowe werbalne wyjaśnienie Artysty przekonało nas, że relacja pomiędzy „dziełami sztuki” a „handlem” jest taka sama jak przy każdej innej zamianie towaru na środki płatnicze. Z punktu widzenia twórcy, dla którego jego dzieło jest czymś wyjątkowym, powinniśmy rozróżniać przeciętny produkt anonimowego autora od – nazwię to -  „produktu duchowego”. Myślę, że nie tylko ja się z tym zgadzam. Jednak pośrednik, który przeważnie się w to nie zagłębia, chce zapłacić jak najmniej.

 

Od lewej: Halina Leszczyńska, Jerzy Depa (przyjaciele p. Migacza) i Janusz Migacz.

Zdjęcie wykonał Sławek Jonasz.

 

Artysta pokazał nam książkę pt. „La peinture au Quebec depuis les annes 1960” (Malarstwo Quebecu od lat 60-tych), w której poświęcono kilka stron na temat Jego malarstwa. Jest to dla nas wszystkich niewątpliwie duży zaszczyt. Widzieliśmy również kilka zdjęć z prywatnego albumu. Były z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, którą ostatnio odwiedza; Jego koledzy z roku są tam teraz dziekanami i profesorami. Kilka zdjęć z Kopenhagi: syn z dziewczyną i córka w pracowni malarskiej. Jak widać, córka poszła w ślady ojca.

 

Pan Janusz całkowicie oddał się pracy twórczej i była to kiedyś dla Niego bardzo ważna decyzja życiowa, powiedziałbym że jedna z najważniejszych. Stawiając wszystko na jedną kartę trzeba być pewnym swojej wartości. A stojąc już przed faktem dokonanym wyboru – najczęściej nie ma już drogi odwrotu. Pracownia artysty-malarza jest jego „fabryką”, źródłem dochodu. Odwiedzając mieszkanie Gościa dzisiejszego Wieczoru, widziałem parę schnących sztalug i następnych kilka gotowych do wystawienia w galeriach. Wisiał też na ścianie prawie dokończony obraz na zamówienie – oczywiście akt kobiety. Przeciekawy. Rozmawiając z Artystą zdradziłem Mu historię swojej przygody z malarstwem, którą zakończyłem po niezdaniu egzaminu na studia o podobnym profilu. Poczułem się lepiej, kiedy usłyszałem, że zdecydowana większość kandydatów nie dostaje się za pierwszym razem.

 

W ramach tzw. „ilustracji muzycznej” – stałej formuły cyklu, wystąpiła pianistka Zuzana Simurdova-Warszyński, absolwentka Akademii Muzycznej w Brnie, oraz University of Leeds oraz Universite de Montreal i Concordia University (żona pianisty, Mikołaja Warszyńskiego). Wykonała na zakupionym ostatnio przez Konsulat RP fortepianie trzy Ballady Fryderyka Chopina: F-dur na początku spotkania, AS-dur po pierwszej części i g-moll pod koniec spotkania. Wysluchalismy pieknych utworow w wykonaniu zgodnym z duchem chopinowskiej muzyki. Pani Zuzana jest skromną, czarującą kobietą i prezentuje bardzo wysoki poziom.

 

Na spotkaniu obecny był Konsul RP, Tadeusz Żyliński. Poprosiłem go o kilka zdań na temat ostatnio zakupionego fortepianu. Konsul stwierdził, że na zakup tego dużych rozmiarów fortepianu Yamaha (wersja koncertowa) otrzymaliśmy pieniądze ze specjalnego funduszu MSZ. Prezentuje się wspaniale i oby nam służył przez długie, długie lata.

 

Od lewej: Janusz Migacz, Zuzana Simurdova-Warszynski, Jerzy Adamuszek, Irena Stawińska.

 

Spotkania z artystami są zazwyczaj spontaniczne, ponieważ ich sposób przekazu nie jest standardowy. Tak było i tym razem. Ja też nie miałem planu, kogo poprosić o wręczenie Artyście kwiatów. Kiedy jednak ujrzałem na sali Halinę Leszczyńską, która sponsorowała Janusza Migacza do Kanady – natychmiast poprosiłem ją o ten „akt”. Nie tylko się zgodziła, ale i powiedziała do mikrofonu kilka bardzo miłych słów o swoim Przyjacielu, jak się okazało, jeszcze z lat szkolnych.

 

Standardowa pospotkaniowa recepcja trwała bardzo długo, z czego można wywnioskować, że przybyli mile spędzili czas. 

 

Jerzy Adamuszek

Zdjęcia: Maria Jakóbiec

Filmował: Sławek Jonasz

Multimedia: Maria Jakóbiec

 

Strona internetowa Janusza Migacza: http://www.jmigacz.ca/

 

....

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.