| 
		Wraz z tymi 
		zespołami występował jako solista w 39 krajach na najsławniejszych 
		scenach teatralnych całego świata. Podziwiali go królowie, prezydenci i 
		inni wielcy tego świata. Wystąpił też w 6 filmach i wielu programach 
		telewizyjnych (m.in. Ed Sullivan Show). Przez wiele lat Jerzy Różycki 
		uczył się kunsztu i wzbogacał swoją wiedzę w dziedzinie sztuki ludowej, 
		współpracując z takimi znawcami folkloru jak Mira Zimińska-Sygietyńska, 
		Stanisław Hadyna, Elwira Kamińska, Jerzy Wójcik, Michał Jarczyk, Witold 
		Zapała, Wołodymir Petryk, Wasyl Czuperczuk, Aleksander Mojsejew i inni. 
		Kilkakrotnie spotykał się z Rudolfem Nurejewem wymieniając opinie na 
		temat pracy artystów baletu za granicą. Od 35 lat tj. od 1971 roku, 
		kiedy osiedlił się w Montrealu, J. Różycki działa jako dyrektor i 
		choreograf polonijnych zespołów tanecznych. Jego poświęcenie oraz miłość 
		folkloru ludowego oraz do dzieci i młodzieży pochłaniała go zawsze bez 
		reszty. U progu swej działalności, przy poparciu dyrektora rozgłośni 
		radiowej K. Stańczykowskiego, który ogłaszał nabór, rozbudował zespół 
		taneczny ,,Podhale,'' powiększając stan osobowy do ponad 60 osób. W roku 
		1972 dzięki wytężonej pracy zespół ten zdobył I nagrodę na festiwalu 
		folklorystycznym w Rzeszowie. Cała Polonia zachwycała się wysokim 
		poziomem tego zespołu. W 1973 r. za wstawiennictwem A. Morzajewa 
		zorganizował znany dziś zespół ,,Tatry'', do którego w przeciągu dwóch 
		lat wstąpiło 54 tancerzy. 
 | . |  "Skok przez nogę"
 wymyślony przez J. Różyckiego w 1956.
 | 
  
	
	Młodzi artyści występowali w programach telewizyjnych jak i na festiwalach, 
	m.in. na festiwalu ,,Polonia jutra'' w Toronto. Kolejnym stworzonym od 
	podstaw zespołem to ,,Orlęta", które prezentowały się m.in na Place-des-Arts 
	i w Ottawie. W utworzeniu tego zespołu dopomógł wielce znany działacz 
	polonijny I. Popławski, a J. Różycki przygotował go do występów na dwa 
	festiwale folklorystyczne w Polsce (1978 i 1980). Kierował też zespołem 
	,,Polonez'', stworzonym w Lachine przy udziale K. Uszyńskiego, uczył tańca w 
	polskich szkołach sobotnich i szkołach angielskich oraz na Uniwersytecie w 
	Sherbrooke. Pracował w wielu jury i komisjach d/s artystycznych. Był 
	powołany przez Biuro Sekretarza Stanu oraz Ministra Kultury pana Hajdasza do 
	zorganizowania Ethno-Quebec Festiwal. Był mianowany dyrektorem tego 
	Festiwalu. Otrzymał wiele nagród i dyplomów. Układał też tańce dla teatrów, 
	m.in. w przedstawieniu ,,Fiddler on the Roof". Oprócz tego interesował się 
	zbieraniem folkloru słowiańskiego i jest znawcą folkloru huculskiego. 
	Obecnie prowadzi 3 dziecięco-młodzieżowe grupy taneczne: ,,Maki'' ,,Wisła'' 
	i ,,Tęcza''. Próby tych zespołów odbywają się w każdy piątek w sali Parafii 
	Matki Boskiej Częstochowskiej. J. Różycki jest więc na terenie Montrealu 
	pierwszym profesjonalnym choreografem polonijnych zespołów folklorystycznych 
	i pionierem w dziedzinie tworzenia tych zespołów. Jego działalnośc wpisuje 
	się w pielęgnowanie polskiego ducha narodowego. Jest tym, który zaszczepił 
	młodzieży polonijnej, idącej w setki, miłość do polskiego tańca ludowego. 
	Jako profesjonalista potrafił też nauczyć rzemiosła tanecznego. Wniósł wiele 
	pomysłów do układów tanecznych, które do dziś przetrwały w ,,Śląsku'' i 
	,,Mazowszu". Należą do nich m.in. skomplikowane przysiady i skakanie przez 
	nogę. Tańce których naucza, to polonezy, krakowiaki, mazury, oberki, 
	kujawiaki, a także rozmaite polki, tańce widowiskowe jak góralski czy 
	marynarski, tańce wirowe(walce) czy zabawowe (miotlarz). Godnym uwagi jest, 
	że polskie tańce wprowadza - obok tarantelli czy tańcy wielu innych narodów 
	- do repertuaru włoskiego zespołu ,, Les Papillons", którego jest dyrektorem 
	artystycznym. Funkcję tę powierzyła mu włoska deputowana w rządzie 
	federalnym - hon. senator Marissa Ferreti Barth. Za opiekę nad tym zespołem 
	otrzymał dyplom uznania od Senatu Kanadyjskiego. Zespoły prowadzone przez J. 
	Różyckiego uświetniały różne uroczystości. Występowały niezliczoną ilośc 
	razy na różnych festiwalach, na opłatkach, święconkach, świętach narodowych, 
	bazarach itd. Dziś nierzadko w dziecięcych grupach tanecznych tańczą dzieci 
	byłych jego uczniów, a niektórzy jego wychowankowie zajmują się 
	choreografią. Wytężona praca w dziedzinie popularyzacji polskiej kultury i 
	pielęgnowanie ludowych tradycji są świadectwem głębokiego patriotyzmu J. 
	Różyckiego. Za tę wspaniałą pracę należą mu się słowa najwyższego uznania.
	
	
	Radosław Rzepkowski
	
 

J. Różycki otrzymał kwiaty od dzieci z zespołu "Tęcza". Z prawej J. Adamuszek, organizator
W 2008 roku, za całokształt swojej pracy, Jerzy Rożycki 
	został nagrodzony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha 
	Kaczyńskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi.
	W 2010 roku Jerzy Rożycki został odznaczony przez 
	Bogdana Zdrojewskiego, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 
	Rzeczypospolitej Polskiej, srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria 
	Artis” za całoksztalt pracy artystycznej dla dobra kultury polskiej. 
	W listopadzie 2012 roku Jerzy Różycki 
	został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Bronisława 
	Komorowskiego, Złotym Krzyżem Zasługi, 
	za wibitne osiągnięcia w dziedzinie szerzenia polskiej kultury ludowej w 
	Polsce i za granicą.
	
	
	
	Pani konsul Joanna Walasek z 
	Jerzym Różyckim
	We wrześniu 2012 roku odbył sie jubileuszowy bankiet, 
	50-lecie Grup Tanecznych przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w 
	Montrealu. Pozwoliliśmy sobie, w zwiazku z tym, poprosic o rozmowę z 
	Panem Jerzym Rożyckim,  dyrektorem artystycznym i choreografem tych 
	grup.
	 
	Maria 
	Jakόbiec 
	(M.J.): Decydując się na opuszczenie Kresów czy miał Pan nadzieję na 
	możliwość kontynuowania swojej kariery tancerza w Polsce powojennej?
	Jerzy Rόżycki 
	(J.R.): Nie tylko miałem nadzieję, ale byłem  tego pewien. Jeżeli nie 
	kontynuowanie kariery tancerza, to z pewnością choreografa . Również miałem 
	zamiar założenia szkoły baletowej. 
	M.J.: Jak mógłby Pan opisać swoją 
	wczesną młodość?
	J.R.: Mógłbym napisać na ten temat cały 
	rozdział książki, ale może wyraże to w kilku zdaniach. Zacznę od tego, że 
	urodziłem się na Kresach i przeżyłem dzieciństwo oraz swoją młodość w bardzo 
	ciężkich warunkach  ze względu na II-gą wojnę światową. Ojciec mój zginął na 
	wojnie gdy miałem 4 lata. Najpierw był najazd armii sowieckiej na miasto, 
	gdzie się urodziłem, następnie najazd Niemców i w końcu okupacja Rosji 
	Sowieckiej. Przeżyliśmy na Kresach makabryczne chwile w czasie dokonywania 
	morderstw Polaków przez banderowców (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistόw) 
	oraz  wielki głód  za czasów stalinowskich. W tamtych czasach przeżyłem 
	kilka ciężkich chorób,  jak np. dyfteryt. Ponieważ ciężko było dostać się do 
	lekarzy,  nie otrzymałem należytej pomocy. Dopiero niemalże  na łożu śmierci 
	zoperowano mi gardło i prawie cudem zostałem uratowany. Niebawem miałem 
	wypadek i złamałem nogę w trzech miejscach, gdy nadszedł czas na zdjęcie 
	gipsu, nie było lekarzy. Postanowiliśmy z kolegami zdjąć gips z nogi sami i 
	koledzy nieopatrznie tasakiem ucięli mi kawałek pięty. Kiedy NKWD (Ludowy 
	Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR)  zarekwirowało nam dom, wkradłem się w 
	nocy do naszego ogrodu i zerwałem całą gałąź jeszcze niedojrzałego i bardzo 
	kwaśnego agrestu. Wygłodzony, zjadłem w pośpiechu ten agrest i wkrótce po 
	tym dostałem skrętu jelit. Cierpiałem cały tydzień i utraciłem przytomność . 
	Dopiero, gdy moja matka wystarała się o miejsce w szpitalu, zostałem  
	operowany i usunięto mi pół metra jelit.  Jako rodzina oficera Wojska 
	Polskiego byliśmy nieustannie prześladowani  przez komunistów. Załadowano 
	nas do wagonόw 
	w celu wywiezienia na Sybir. Zdołaliśmy zbiec z wagonu, ale pogubiliśmy się 
	i dopiero na drugi dzień jakoś się odnaleźliśmy. Matka często musiała się 
	ukrywać. Dwóch moich starszych braci, młodsza siostra i ja byliśmy - można 
	powiedzieć- skazani  na pastwę losu. Te wszystkie przeżycia zahartowały 
	mnie  i nauczyły doceniać każdy dzień życia. Dało mi to też wolę  
	przetrwania i wiarę w lepsze czasy. Przekonałem się, że tylko ludzie mocni 
	duchem mogą przetrwać różne tragedie. Rόwnież 
	doszedłem do wniosku, że tylko poprzez ciężką pracę i wiarę w siebie można 
	dojść do ponadprzeciętnych rezultatów. Chcąc odwrόcić moje myśli od 
	przeciwności losu, szukałem dobra i piękna w otaczającej mnie 
	rzeczywistości. Stąd to, między innym, narodziła  się od najmłodszych lat 
	moja pasja do uprawiania sztuki.
	
	
	
	Państwowy Huculski Zespόł 
	Pieśni i Tańca na Ukrainie
	M.J.: W jakim 
	stopniu region, gdzie Pan się wychowywał  i jego folklor miały wpływ na Pana 
	inspirację artystyczną?
	J.R.: Pochodzę z 
	rodziny muzyków. Ojciec mój był kapelmistrzem w  6-tym Pułku Ułanów 
	Kaniowskich. Matka pięknie śpiewała i to prawdopodobnie po rodzicach 
	odziedziczyłem zamiłowanie do muzyki i sztuki. Matka zauważyła u mnie talent 
	do tańca już w dzieciństwie. Kiedy zacząłem spontanicznie tańczyć do muzyki 
	przed projekcją filmu w kinie, matka  postanowiła zapisać mnie do szkoły 
	baletowej, gdy tylko nadarzy się okazja i tak się właśnie zaczęło.
	Gdy zacząłem pracować w Państwowym 
	Huculskim Zespole Pieśni i Tańca jako solista baletu, zapoznałem się z 
	huculskim folklorem i natychmiast się w nim zakochałem. Folklor huculski 
	jest specyficzny,  odróżnia się wyraźnie od folkloru innych regionów. 
	Muzyka, tańce, pieśni, obyczaje ludowe huculszczyzny są zachwycające. W 
	pózniejszym okresie  pracy w huculskim zespole poświęciłem sporo energii na 
	zbieranie tego folkloru. Ku mojej radości, ,,odkryłem” wtedy polskie wioski 
	i polski folklor na huculszczyźnie. Byłem zdumiony rożnicą między polskim 
	folklorem na huculszczyźnie i tym w rdzennej Polsce. Myślę, że jestem jednym 
	z niewielu, którzy poznali tak dobrze ten  folklor. Takie doświadczenie 
	zainspirowało mnie  do dalszego poszukiwania i odkrywania tego, co jest 
	piękne w sztuce ludowej.
	
	
	
	
	Zespόł 
	„Śląsk” w 
	Pekinie
	M.J.: Kluczem do artystycznego sukcesu 
	obok determinacji są jeszcze inne elementy, jak mógłby Pan je określić?
	J.R.: Poświęcenie się temu co robimy, 
	ciężka praca, lecz praca, którą kochamy. Trzeba mieć  chęci do poznania 
	czegoś nowego i cele, do których dążymy. Nigdy nie można  załamywać się 
	niepowodzeniami, ale  wyciągać z tego wnioski i  eliminować niedociągnięcia.
	
	M.J.: Czy w Pana opinii udało się coś 
	z tego przekazać dla następnego pokolenia?
	J.R.: Sądzę że tak. Do tego zawsze dążę. 
	Gdybym nie potrafił chociaż w części  przekazać moich doświadczeń, wiedzy i 
	talentu  następnemu pokoleniu, to moja praca byłaby  bezcelowa i zbędna.
	M.J.: Wiele Pan podróżował z zespołami 
	“Śląsk” i “Mazowsze”, podziwiał piękne kraje. Czy jest jakieś miejsce, 
	szczególnie drogie sercu, do którego chciałby Pan powrócić?
	J.R.: Moim marzeniem jest powrócić wraz z 
	moją rodziną w strony, gdzie się urodziłem. Miejsce, gdzie znam każdy 
	kamyczek, każde drzewo, każdą ulicę, parki, rzeki, stawy, góry oraz 
	przepiękną Huculszczyznę z Czeremoszem i Czernohorą. Tam, gdzie przeżyłem 
	ciężkie chwile mego życia, ale również i najszczęśliwsze chwile mojej 
	młodości.
	M.J.: W Polsce rozpoczął  Pan karierę 
	artystyczną w Państwowym Zespole Pieśni i Tańca “Śląsk”. Założyciel zespołu 
	prof. Stanisław Hadyna w swojej książce “W pogoni za wiosną” porównuje nabór 
	artystów z poławianiem pereł, dlaczego?
	J.R.: Prof. Stanisław Hadyna bardzo 
	trafnie określił nabór kandydatów do zespołu  jako poławianie pereł, 
	ponieważ często trzeba było na przykład z 2000 kandydatów wybrać tylko ośmiu. 
	Wyszukiwano wiec szczególne talenty z osobowością artystyczną i dobrą 
	aparycją  sceniczną. Adeptów odpowiedzialnych, chętnych  do nauki i do 
	ciężkiej pracy. Do tego wymagana była również zgoda rodziców, ponieważ 
	większość młodzieży była niepełnoletnia i musiała zamieszkiwać w internacie.
	
	
	
	
	Członkowie zespołu „Śląsk”, 
	kartka pocztowa
	M.J.: Pan wstąpił do zespołu będąc już 
	profesjonalistą, jak było to wykorzystane w działalności zespołu?
	J.R.: Wykorzystane to było ponad sto 
	procent, szczególnie przez panią Elwirę Kamińską, choreografa i kierownika  
	baletu. Stałem się  nową ,,inspiracją” dla zespołu  baletowego. Miałem już 
	wielki bagaż doświadczeń i pomysłów choreograficznych, z których pani Elwira 
	chętnie korzystała. Moje nowatorskie pomysły choreograficzne były chętnie 
	akceptowane  i wprowadzane  przez panią  Kamińską.
	M.J.: Kierownictwo zespołu otwierało 
	możliwości rozwoju artystycznego, ale każdy członek zespołu musiał  rzeźbić 
	swoją przyszłość, takie było założenie prof. Stanisława Hadyny. Jak to w 
	praktyce wyglądało?
	J.R.: Oprócz szkolenia obowiązkowego 
	(lekcje baletu, śpiewu, muzyki,  itd.) każdy członek zespołu  miał 
	możliwości korzystania z wiedzy  najlepszych pedagogów w Polsce, którzy na 
	stałe byli zatrudnieni w  zespole. Wielu z nas brało dodatkowe lekcje gry na 
	fortepianie, na skrzypcach i innych instrumentach. Uczyliśmy się też teorii 
	muzyki. Ja po pewnym czasie zrezygnowałem z pianina i uczyłem się gry na 
	 trąbce, ponieważ  był to ulubiony instrument mego ojca. Niektórzy 
	członkowie zespołu studiowali zaocznie, np. prawo. Ja poświęcałem czas wolny 
	na doskonalenie mego zawodu. Często po wyczerpującej próbie zostawałem  w 
	sali baletowej i pracowałem nad doskonaleniem kroków tanecznych, przysiadów, 
	piruetów, skoków,  itd. W sztuce baletowej zawsze może być lepiej i trzeba 
	nieustannie dążyc do doskonałości.  Jeśli potrafimy  zrobić cztery piruety, 
	to dlaczego nie można zrobić ośmiu, tak jak to potrafił wielki tancerz 
	Barysznikow. Jeśli skaczemy już na pewną wysokość to dlaczego nie możemy 
	jeszcze wyżej. Dobry artysta baletu jest w nieustannej walce ze swoimi 
	słabościami i ciągle rozwija swoje fizyczne możliwości.
	
	
	
	
	Zespȯł 
	„Mazowsze”
	M.J.: 
	“Słoneczna Republika” to początkowa nazwa zespołu „Śląsk”, życie i pracę 
	zespołu w zamku w Koszęcinie niektórzy porównywali do życia w klasztorze, 
	jakie było Pana odczucie?
	J.R.: To nie była 
	oficjalna nazwa zespołu, tylko przydomek. Ja zacząłem pracować w zespole 
	jako już zahartowany w  szkole rosyjskiej. Byłem przyzwyczajony do ostrej i 
	bewzględnej dyscypliny ,  więc  życie w Koszęcinie w żadnym stopniu nie 
	przypominało mi życia klasztornego. Pomimo surowego regulaminu  zawsze 
	znajdowaliśmy sposoby na jego omijanie. Mieliśmy swoje sympatie wśród 
	dziewcząt, nawet klucze do ich internatu. Chodziliśmy do gospody, graliśmy w 
	brydża i często wracaliśmy do pokojów po 22:00. W późniejszych latach 
	zawierały się małżeństwa i byłoby niemożliwe,  żeby małżeństwa musiały gasić 
	światło w swoich pokojach po godz. 23:00.
	M.J.: Dlaczego założono zespół “Śląsk” 
	skoro było już “Mazowsze” ?
	J.R.: ,,Mazowsze” nie miało w swoim 
	repertuarze  ani pieśni, ani tańców śląskich, a więc ambicją województwa 
	śląskiego było  wyjście na zewnątrz z tym  pięknym folklorem. Przy pomocy 
	władz wojewódzkich oraz dzięki naciskom prof. Stanisława Hadyny, 
	Ministerstwo Kultury zgodziło się na powołanie zespołu ,,Śląsk”. Reszta 
	 spraw spoczywała już w rękach profesora  Stanisława  Hadyny i 
	Elwiry Kamińskiej.
	M.J.: O sukcesach występów 
	zagranicznych zespołu “Śląsk” czytałam w książkach Stanisława Hadyny:  “W 
	słońcu Hellady”, “Pod niebem Allacha”, “Na podbój kontynentu”, skąd takie 
	zainteresowanie kulturą folkloru w innych krajach?
	J.R.: W zachodnich państwach w tym czasie 
	nie istniały  zespoły o takim profilu. ,,Śląsk” był pierwszym zespołem  tego 
	rodzaju zza „żelaznej kurtyny”, stąd zainteresowanie było olbrzymie. Występy 
	w USA podbijały  publiczność swoim  kunsztem wykonawczym.
	Piękno folkloru oraz urodziwa, wybrana  
	spośród tysięcy najzdolniejsza młodzież, oczarowywały wszystkich, którzy 
	mieli okazję obejrzeć występy. Tak też się działo we wszystkich krajach, 
	gdzie tylko zespół się pojawiał. Jestem przekonany, że polskie pieśni i 
	tańce ludowe  ze swoją różnorodnością i bogactwem są jednymi z 
	najpiękniejszych na świecie. Występy z muzyką ludową w  najlepszym wykonaniu 
	przyczyniały się do wzrostu  poczucia dumy  narodowej wśród Polaków za 
	granicą, jak rόwnież  wzbudzały  zachwyt  widowni na całym świecie.
	
	
	
	Członkowie zespołu „Mazowsze”
	M.J.:  Jaki 
	miało  wpływ na Pana dalszy rozwój artystyczny przejście do zespołu 
	“Mazowsze”?
	J.R.: W 
	,,Mazowszu” miałem okazję pracować pod kierownictwem pani Miry 
	Zimińskiej-Sygietyńskiej, od której - jako autorytetu  - przejąłem  wiele 
	arkanów związanych z  pracą na  scenie.  Od choreografa Witolda Zapały 
	nauczyłem się  metod  kompozycji choreograficznych  różniących się od tych, 
	które znałem. W sumie wzbogaciłem swoje umiejętności jako tancerz i 
	choreograf. W porównaniu do,, Śląska”  balet w ,,Mazowszu” musiał uczyć się 
	śpiewu i to również wzbogaciło moje umiejętności.
	M.J.: Miałam 
	szczęście zobaczyć występ zespołu “Mazowsze” w Teatrze Wielkim w Warszawie i 
	Pana jako artystę, jak również efekty działalności z grupami 
	folklorystycznymi w Montrealu. Jak określiłby Pan różnice w prowadzeniu 
	zespołu w Polsce i za granicą?
	J.R.: W Polsce w 
	grupach tanecznych młodzież jest wyselekcjonowana, bardziej zdyscyplinowana 
	i oddana temu co robi. Natomiast  do grup tanecznych w Montrealu przyjmuje 
	się każdego, kto wyraża chęć wstąpienia. Często to rodzice chcą, ażeby ich 
	dziecko poznało polski folklor, albo by swoje dziecko ujrzeć  na scenie. 
	Dlatego  jako pedagog często muszę  różnymi metodami stymulować  dzieci do 
	tańczenia  i doprowadzić do pokochania polskiego folkloru. Staram się  wtedy 
	wykorzystywać swoje  talenty pedagogiczne.
	M.J.: Pan miał 
	wielu świetnych nauczycieli i sam stał się pedagogiem.  Co dawało Panu w tej 
	pracy największą satysfakcję?
	J.R.: Największą 
	satysfakcją dla mnie jest oglądanie efektów mojej pracy  podczas  występów   
	młodzieży w  tańcach z moimi układami choreograficznymi. Satysfakcją jest 
	też przekazywanie młodszemu pokoleniu tajników sztuki tanecznej, które sam 
	przejąłem od  wybitnych przedstawicieli  tego fachu.
	
	
	
	Jerzy Rożycki z członkami 
	zespołu „Tęcza”
	M.J.: 29 
	września 2012 uczestniczyłam w bankiecie z okazji 50-lecia Grup Tanecznych 
	przy Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Montrealu, gdzie Pan był 
	honorowym gościem wieczoru, jakie pozostawił dla  Pana wrażenia?
	J.R.: Bal był 
	udany.  Do skarbonki  zespołu  wpłynęło $1000, a to już sukces. Było mi miło 
	wysłuchać wielu komplementów pod moim adresem związanych z moją pracą od 
	pani Adeli Chmielarz, Konsula R.P., od Prezesa KPK –oddział Quebec pana 
	Edwarda Śliza, od pani prezes Komitetu Rodzicielskiego zespołu ,,Tęcza” 
	Krystyny Kosiorowskiej i wielu innych.  W tak uroczystym dniu,  przy moim 
	boku była moja rodzina. Wspaniale prowadzili cały bal moi wychowankowie 
	Sandi Kosiorowska i Robert Juszkiewicz, jestem z nich dumny. Wiele osób 
	pytało mnie dlaczego nie wystawiliśmy pełnego programu tańców, tylko  ich 
	część. Nie sądzę ażeby dla organizatorów była ważniejsza ,,sztuka mięsa” niż 
	sztuka taneczna, może kierowali się ograniczeniami czasowymi . Wspaniała 
	była orkiestra pana Jerzego Pasternaka, która doskonale zabawiała wszystkich 
	obecnych na balu  bogatą i różnorodną muzyką. Brakowało mi w jego  
	orkiestrze stałego członka tego zespołu, mianowicie kompozytora i 
	wspaniałego gitarzysty, pana Jerzego Petera. Na liscie zaproszonych gości 
	zabrakło kilku osόb 
	, ktόre 
	w dużym stopniu przyczyniły się do sukcesu zespołu, świetni pianiści 
	-akompaniatorzy , między innymi Radosław Rzepkowski. Bogatsza szata 
	graficzna programu jubileuszowego bankietu byłaby milej widziana w archiwum 
	wspomnień zespołu.
	
	
	
	Bankiet 50-lecie Grup 
	Tanecznych przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej-Montreal
	M.J.: Podczas bankietu nie wypowiadał 
	się Pan publicznie. Czy chciałby jeszcze coś Pan przekazać od siebie w tej 
	rozmowie?
	J.R.: Nie przemawiałem na bankiecie, a to 
	z tego powodu, że nie byl to właściwy czas aby informować o moim ostatnim, 
	czynnym udziale w występie zespołu. Korzystając z naszej rozmowy, pragnę z 
	całego serca podziękować rodzicom tych dzieci, którzy przywożą je co tydzień 
	wieczorem  na próby bez wzgędu na pogodę czy też trudne dojazdy. Szczególnie 
	wyróżniała się  swoim poświęceniem rodzina Państwa  Luderów. Wielkie 
	podziękowania dla Komitetu Rodzicielskiego na czele z panią Krystyną 
	Kosiorowską za pełne poświęcenie się dla dobra zespołu.  Podziękowania dla 
	Duchowieństwa Kościoła  Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej oraz Komitetu 
	Parafialnego za bezpłatne udostępnianie zespołowi sali  parafialnej. 
	Szczegόlnie dziękuję kochanej młodzieży, która tak wiernie uczęszczała na 
	próby, wierzyła we mnie i tak pięknie tańczyła na występach. 
	M.J.: A jakie 
	ma Pan plany na przyszłość?
	J.R.: Nadal będę udzielał prywatnych 
	lekcji tańców różnych narodów. Będę też służył pomocą dla zespołu „Tęcza” 
	oraz będę konsultantem dla innych zespołόw 
	folklorystycznych. Wreszcie zabiorę się do napisania trylogii (Rosja, 
	Polska, Kanada)  poświęconej losom mego życia  oraz kariery artystycznej. 
	Powrócę do moich hobby, czyli do komponowania muzyki i do malarstwa. 
	Chciałbym  jeszcze 
	spróbować rzeźbiarstwa.
	M.J.: Dziękuję za rozmowę.
	Zdjęcia pochodzą 
	z prywatnego archiwum pana J. Różyckiego