Maria i Henryk Szóstak
stworzyli liczną rodzinę, wychowując 11 dzieci. Pan Henryk od młodości jest miłośnikiem sztuki i artystą malarzem, pracował jako projektant mody.

27 lutego 2017 (poniedziałek) o godz. 19.00

Ilustracja muzyczna: Anna Moszczyńska - fortepian


Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.


Maria i Henryk Szóstak

 

Ich rodzice wyemigrowali z Polski do Francji w latach 20-ych tamtego stulecia. Marysia i Henio urodzili się w typowo polskich rodzinach i wychowali po polsku. Pobrali się po wojnie i zamieszkali w Saint-Etienne. Henryk, oprócz pracy w kopalni, studiował malarstwo w Szkole Plastycznej. W 1954 przerwał naukę i z trójką dzieci wyemigrowali do Kanady. Z Havre do Quebec City płynęli statkiem, a potem pociągiem aż do Edmontonu. Henryk pracował zimą w kopalni a latem na budowie. Po roku dostał pracę w swoim zawodzie, jako projektant mody. Maria zajmowała się domem, gdyż rodzina zaczęła się powiększać. W 1966 przeprowadzili się do Montrealu ze względu na lepsze możliwości pracy dla Pana Henryka, który będąc już renomowanym i uznanym fachowcem, zdobywał kontrakty bardzo łatwo. Projektował dla wielu znanych firm, między innymi: Sears, Miracle&Marc, Ernest, Presentation Tailors. Mimo że nowych pomysłów i pracy miał pod dostatkiem, w 1990 zdecydował przejść na emeryturę, aby więcej czasu spędzać z rodziną i poświęcić się pracy artystycznej. Kiedy prawie wszystkie dzieci były już poza domem, Pani Maria postanowiła pójść do pracy; najpierw w biurze Molsona, a potem w szpitalu.


Rodzina Szóstak w komplecie. Od lewej: Daniel, Janek, Stefan, Helena, David, Eliana, Henryk, Marysia, Diane, Stefy, Marek, Lydia, Alan.

Jest powiedzenie, że: "na starsze lata wracamy do korzeni". Tak było i w przypadku Szostaków; poznawali Polaków, chodzili na polskie zabawy i imprezy. Język polski zaczął "wracać do łask". Punktem przełomowym był fakt zapisania się kilkanaście lat temu do Grupy X przy ul. Belair, gdzie zostali bardzo mile przyjęci. Ich znajomi i przyjaciele z grupy mówią, że: "Marysia i Henio są bardzo skromni i mało o Nich wiemy". Dlatego należy przybliżyć Ich życie i działalność nie tylko Polonii Montrealskiej - ale i wszystkim zainteresowanym.





Wywiad z Marią Szóstak:

Jerzy Adamuszek (JA):Skąd pochodzili Pani rodzice i kiedy przybyli do Francji.

Maria Szóstak (MSz): Mój ojciec urodził się w Gołyniu koło Poznania, a matka w Monasterzecu koło Lwowa. Wyjechali do Francji w 1926 roku.


Marysia z rodzincami i wujkiem

(JA): W północnej części Francji, gdzie się Pani urodziła, mieszka bardzo dużo Polaków. Co było tego powodem?

(MSz): Zdecydowana większość emigrantów z Polski w okresie międzywojennym kierowała się do północnej Francji, tam gdzie było najwięcej kopalni węgla - czyli tam, gdzie była praca. Moi rodzice zamieszkali blisko granicy z Belgią w miejscowości Denain, pomiędzy Valenciennes i Cambray. Tam się urodziłam i wychowałam w typowym jak na tamte lata "polskim środowisku". Były polskie kościoły, polskie sklepy, polskie bary, itp.


Marysia idzie w 1940 do I Komunii Świętej w Saint-Etienne (Francja)

(JA): Jak wyglądało Pani dzieciństwo?

(MSz): Można powiedzieć, że żyjąc pomiędzy Francuzami, prowadziliśmy podwójne życie; czyli po polsku w polskim środowisku i po francusku z Francuzami.



(JA): Co Pani utkwiło w pamięci z okresu wojny?

(MSz): Wojna - to ciągły strach, tak było i we Francji. Ponieważ mieszkaliśmy blisko stacji kolejowej, to przez cały czas słyszeliśmy jadące pociągi na front - był ogromny hałas



(JA): Jak byliście traktowani przez Francuzów w szkole i w ogóle w życiu publicznym?

(MSz): Nie bardzo dobrze. Francuzi byli zazdrośni, ponieważ kiedy rozmawialiśmy po polsku, oni nie rozumieli. W szkole oczywiście mówiliśmy po francusku - a w domu po polsku.



(JA): Jak Pani poznała Henryka, przyszłego męża?

(MSz): Mieszkaliśmy w sąsiednich budynkach. Mimo że młodych ludzi było bardzo dużo, jakoś żeśmy się sobie spodobali, co chyba jest najważniejsze.



(JA): Czy gotowała (gotuje) Pani mężowi polskie potrawy?

(MSz): Wyrosłam w polskim domu i jadaliśmy to, co mama gotowała. Typowe polskie potrawy; zupy z warzywami, bigos, kapusta, ogórki, śledzie. i oczywiście polska kiełbasa.



(JA): Zaczęły rodzić się dzieci. Czy miała Pani pomoc ze strony swoich rodziców i teściów?

(MSz): Czasem teściowie byli z dziećmi, ale najwięcej pomagała nam Henia siostra. Ona po prostu szalała za naszymi dziećmi.



(JA): Jak Pani przeżyła emigrację z trójką dzieci do Kanady?

(MSz): Była to wyprawa w nieznane i trochę się obawiałam, ale byliśmy wtedy młodzi i inaczej patrzyliśmy na to. Natomiast już po przybyciu do Edmontonu poczułam dużą różnicę w życiu. Było łatwiej, wygodniej. Każda gospodyni domowa docenia pralkę, piec z gazem naturalnym i własny samochód. I sprawa bardzo ważna w moim przypadku - porządna elektryczna maszyna do szycia. Przecież całe życie byłam krawcową, szyłam dla swoich dzieci i czasem dla sąsiadów.



(JA): Wasza wielodzietna rodzina chyba nie była typową w Edmontonie. Jak Wam się układało z sąsiadami?

(MSz): Nie powiem, że byliśmy typową rodzina, ale były dwie podobne: Niemcy z dziewięciorgiem dzieci i druga rodzina z Quebeku z sześciorgiem. Wszyscy byliśmy dla siebie życzliwi, pomagaliśmy sobie.



(JA): We Francji byliście Polakami. A w Kanadzie?

(MSz): To prawda, że we Francji nazywano nas Polakami, a będąc już w Albercie, niektórzy przezywali nas - zabrzmi to trochę nieładnie - " świńskie Francuzy" (Sales Francais). Nie podobał im się nasz francuski akcent.


Marysia Szóstak 1960 Edmonton Alberta - farby olejne

(JA): Czy znaliście polskie rodziny w Edmontonie?

(MSz): Tak, parę rodzin. Nie były to jakieś intensywne kontakty, ale sporadyczne rozmowy. Przecież mieliśmy te same korzenie i w każdej rozmowie to wychodziło skąd pochodzili nasi rodzice.



(JA): Kiedy zdecydowała Pani pójść do pracy?

(MSz): Dzieci powoli zaczęły wychodzić z domu i w pewnym momencie okazało się, że mam więcej wolnego czasu. Jeden z naszych znajomych, który był kierownikiem wydziału Molsona, można powiedzieć "majstrem" (superviseur), potrzebował osobę dwujęzyczną. A ja, oprócz francuskiego, znałam już na tyle angielski, że mogłam swobodnie się nim posługiwać. Miałam wtedy 45 lat i poza tym była to dla mnie dobra okazja, aby zmienić trochę tryb życia, oderwać się od domu. Potem zatrudniono mnie w biurze lokalnego montrealskiego szpitala.



(JA): Jak Pani opisze to powolne wracanie do korzeni, do polskości?

(MSz): Znaliśmy Polaków z Francji, i kiedy się spotykaliśmy, ciągle rozmawialiśmy o naszych rodzicach, dziadkach. Częściej używaliśmy języka polskiego. I tak się to powoli zaczęło. A kiedy znaleźliśmy się już w typowym polskim środowisku - to już drogi odwrotu nie ma. Tak już chyba pozostanie.



(JA): Ile macie wnuków i może już prawnuków?

(MSz): Mamy 16 wnuków (10 chłopców i 6 dziewczynek) i 5 prawnuków (3 chłopców i 2 dziewczynki).




od lewej: Anastasia Car (matka Marysi) i Stanisława Szymkowiak-Sóstak (matka Henryka)





Wywiad z Henrykiem Szóstak

Jerzy Adamuszek (JA):Pana przodkowie pochodzili z Wielkopolski, zgadza się?

Henryk Szóstak (HSz): Tak



(JA): W północnej części Francji, gdzie się Pani urodziła, mieszka bardzo dużo Polaków. Co było tego powodem?

(HSz): Najpierw rodzice wyemigrowali do Niemiec i pobrali się w Bauer w Westfalii. Kiedy w Niemczech zaczynały się problemy ekonomiczne, ale jeszcze przed oficjalnym kryzysem, dużo Polaków zaczęło emigrować do Francji lub do Ameryki. W 1928 rodzice zdecydowali wyjechać do Francji, ale nie tak daleko, kilkaset kilometrów i osiedli w Saint-Etienne.


Część męska rodziny Szóstak tuż przed wojną. Od lewej: Stanisław,Bolesław,Władysław,Josek,Franciszek i Henryk

(JA): Wychowywaliście się w polskim środowisku. Jak to wyglądało wtedy we Francji?

(HSz): Mieszkaliśmy w dużych budynkach apartamentowych, które były przerobione z dawnych koszar wojskowych. W każdym budynku około 30 rodzin. Najważniejsze, że było wygodnie i czysto. Ale trzy budynki były całkowicie zamieszkane przez Polaków i dlatego zostały nazwane "polska kolonia" (les batiments de la colonie Polonaise). Mieliśmy nawet "polska ochronkę", czyli żłobek z przedszkolem.


siostra Henryka, Helena Szostak (z lewej) z Haliną Jach - pielęgniarki Wojska Polskiego w Anglii

(JA): Jak Pan pamięta wojnę?

(HSz): Miałem jedną siostrę i pięciu braci. Jeden z nich zapisał się do Polskiej Armii im. gen. Sikorskiego w Coetquidan. Było to w południowo-wschodniej Francji blisko Renne. Chciał się dostać do Anglii przez Dunkerque, ale mu się nie udało.


Górnik - farby olejne

(JA): Po wojnie pracował Pan w kopalni. Dlaczego Polacy garnęli się do pracy w kopalniach?

(HSz): Mimo że praca była bardzo ciężka i było dużo wypadków, nie tylko Polacy - ale inne grupy etniczne też, podejmowali tą pracę. Poza tym można było dostać mieszkanie, węgiel, i co było najważniejsze - zarobić więcej.




Górnik - farby olejne

(JA): Kiedy odkrył Pan u siebie talent do malowania, zamiłowanie do sztuki?

(HSz): Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale byłem jeszcze młodym chłopakiem. Sztuka mnie zawsze interesowała. A rysowanie i malowanie zawsze było moją pasją.



(JA): Czy trudno było się wtedy dostać do Szkoły Plastycznej?

(HSz): W ogóle nie było trudno, oczywiście pod warunkiem, że trzeba było umieć rysować i malować - tak jak wszędzie na świecie, to jest podstawa. Moje rodzeństwo interesowało się armią i poszli w tym kierunku. Ja natomiast byłem inny, inna dusza, inne widzenie świata. W mojej wizji świata jest również miejsce dla tych, którzy chcą go poprawić za pomocą kartki papieru i ołówka lub pędzla, farby i kawałka płótna.


Venus De Milo - wegiel drzewny

(JA): Jak opisałby Pan zjawisko emigracji z powojennej Francji?

(HSz): Wszędzie na świecie po wojnie są problemy i dużo ludzi chce wyjechać - często nie ważne gdzie. Po prostu chcą zmienić swoje życie. Tak samo było i we Francji po II Wojnie. Wielu rodaków wróciło do Polski, przeważnie do Wałbrzycha, gdzie otwarto sporo kopalni węgla.



(JA): Co Was skłoniło do emigracji?

(HSz): Moja siostra mieszkała wtedy w Londynie, ale też chciała emigrować z Anglii, gdyż po wojnie Polacy byli bardzo źle traktowani przez Anglików. Mimo tak dużego wkładu w obronę podczas bombardowania przez Niemców Londynu, nie mówiąc o udziale Polaków w każdej formacji wojsk brytyjskich. Całkiem zapomnieli o układach przedwojennych, zapomnieli o tym, że Polacy byli w koalicji antyhitlerowskiej. Siostra miała wybór pomiędzy Australią i Kanada. Wybrali Edmonton w prowincji Alberta.



(JA): Jak wyglądały początki życia w Edmontonie?

(HSz): Początki dla każdego emigranta, i to wszędzie, są trudne. Tak było i tam. Pierwsze dni - było smutno i bez grosza. I ta cholerna zima! Zima bez końca; śnieg i mróz i znowu śnieg. Język angielski był najważniejszy, toteż zapisałem się na kurs dla emigrantów.


Hotel w Red Deer (Alberta) - kredkami:

(JA): I znalazł Pan pracę w swoim zawodzie.

(HSz): Najpierw zacząłem pracować na farmie, a potem w małej kopalni węgla. Znowu latem na tzw: "costruction", czyli na budowie. Pewnego dnia wziąłem pod pachę parę moich malowideł i skierowałem się do firm, które potrzebowały takich jak ja. Moje prace musiały być dobre, skoro zaraz mnie zatrudnili na stanowisku "layout man", czyli tzw. projektanta mody. Pierwszym miejscem był znany w całej Kanadzie - "The Bay".




Hawajska księzycowa noc - kredkami na czarnym welwecie

(JA): Wasza rodzina była bardzo liczna - czyli każdego dnia należało położyć na stole kilkanaście talerzy! Wyglądało to, jakby u Szostaków zawsze było "big party".

(HSz): To prawda. I prawdą jest też, że na te talerze żona musiała nałożyć jedzenia. Na szczęście miałem już dobrze płatną pracę i z tym nie było problemu. Tak wyglądał każdy normalny dzień. Ale były też i typowe "party" i dla dzieci i dla dorosłych - i to nie tak rzadko.



(JA): Czy utrzymywaliście kontakty z francuskim środowiskiem?

(HSz): W Edmontonie mieszkało trochę i Francuzów i innych francuskiego pochodzenia, mamy tam jeszcze przyjaciół. A w Montrealu - jakby nie było, wyjątkową francuską prowincją - utrzymujemy kontakty z paroma rodzinami francuskimi, ale przede wszystkim z Polakami wychowanymi we Francji.



(JA): Co skłoniło Was do ponownej migracji? Tym razem na wschód do Montrealu.

(HSz): W Montrealu miałem więcej możliwości zawodowych. Różnego typu agencje. Proszę pamiętać, że 50 lat temu Montreal był największym miastem w Kanadzie. To była metropolia z najlepszymi światowymi firmami.


Ułan

(JA): Jak się odnalazły Wasze dzieci w nowym dla nich środowisku?

(HSz): Nie chciały wyjeżdżać z Edmontonu, ponieważ tam mieli kolegów, przyjaciół. Tam było ich naturalne środowisko. Jednak szybko się przestawili i za jakiś czas Montreal stał się ich domem.



(JA):O pracy zawodowej - czy łatwiej było w Montrealu, czy w Edmontonie?

(HSz): W Montrealu już mogłem prowadzić mój biznes w moim naturalnym języku, czyli po francusku. Niby nic - ale jednak dużo. I to, co już wspomniałem, Montreal był wtedy "number one" w Kanadzie.



(JA): Wspominaliście, że jeden syn mieszka w Australii. A pozostałe dzieci?

(HSz): Nasz syn mieszka w Australii, w Melbourne. A pozostałe dzieci tutaj, w Montrealu.



(JA): : "Powrót do korzeni, do polskości" - jak to przebiegało?

(HSz): Wrócę jeszcze na chwilę to faktu, że z tutejszym językiem mieliśmy początkowo problemy, nie mogliśmy się przyzwyczaić do tego "joual". Być może i to nas trochę kierowało do polskiego. Ale patrząc na to z drugiej strony, prawie każdego ciągnie do swoich, do korzeni. Poznawaliśmy Polaków, chodziliśmy na Sylwestra do Białego Orla i to sprawiło, że z roku na rok stawaliśmy się bardziej otwarci do polskiego środowiska. Poznaliśmy pana Seweryna Kleta i jego córkę Irenę, a ona zaprosiła nas na zebranie Grupy X. Potem się już samo potoczyło.



(JA): Czy macie w polskim środowisku wielu znajomych i przyjaciół?

(HSz): Wiemy o tym, że w języku polskim słowo "przyjaciel" jest wyjątkowe i nie można porównać go do potocznego "friend". W Grupie X mamy bardzo dużo znajomych, każdego roku więcej. Jeżeli ktoś z nich uważa nas za przyjaciół, to jest to dla nas wielkie wyróżnienie i z wielką przyjemnością też ich traktujemy jako przyjaciół. To było powiedziane oficjalnie, ale kilku znajomych możemy nazwać przyjaciółmi.



(JA): Teraz proszę powiedzieć nam więcej o swojej pracy twórczej na emeryturze.

(HSz): Mimo że oficjalnie jestem na emeryturze, dalej utrzymuję kontakty z kilkoma agencjami, gazetami, hotelami i stacjami telewizyjnymi, np. historia Board do TV. Dla siebie również rysuję, maluję. Tego nie można odrzucić - to siedzi we mnie.



(JA): I na zakończenie; kiedy wybierzecie się do Polski?

(HSz): Jak zdrowie nam pozwoli.



"O Marysi i Henryku" - wypowiedź Ich przyjaciółki, Ireny Kleta:
"Któregoś słonecznego popołudnia zobaczyłam przez okno moich sąsiadów; Marie-France i Rollanda Paumier (byłego pracownika Konsulatu Francuskiego w Edmontonie) rozmawiających i śmiejących się z inną parą. Później dowiedziałam się od nich, że tym uroczym małżeństwem są Maria i Henryk Szóstak, których poznali jeszcze w Edmontonie, kiedy przyszli do konsulatu, zarejestrować swoje dzieci. Rolland poprosił Ich o spotkanie ze mną.

Po przekroczeniu progu domu Szóstaków, powiało polską serdecznością i szlachetnością (po francusku mówimy - "ils ons coeur sur la main") i zaraz poczułam, że będziemy przyjaciółmi na całe życie. Prze kolejne lata spotykaliśmy się dość często z różnych okazji: urodziny, wyjścia do kina lub teatru, spacery i na grę w karty (belote).

Mój ojciec, Seweryn Kleta, też się z Nimi zaprzyjaźnił. Pamiętam dzień, kiedy ojciec spadł ze schodów. Za 20 minut Marysia z Henrykiem byli już na miejscu, wzięli wymiary na barierę, którą wkrótce zainstalowano.

Innego dnia ja spadłam z kuchennego stołu, kiedy wieszałam firany. I znowu telefon do Nich po pomoc.

Rozmawiając kiedyś przez telefon z Marysią, zdradziłam zamiar zainstalowania przed garażem namiotu na zimę - Henryk z synem przyjechali natychmiast.

Muszę jednak dodać, że ważne są także zwykłe przyjacielskie rozmowy między nami, które podnoszą na duchu. Przed bliskim można się wyżalić, ponarzekać i po prostu być sobą.

Czuję się zaszczycona mieć od ponad 20 lat takich przyjaciół jak Marysia i Henryk."





Wypowiedź córki Eliany i syna Davida o swoich Rodzicach:
"Jeżeli nasi Rodzice mieli czasem z nami kłopoty wychowawcze - a na pewno mieli - nigdy o tym nie mówili, ani żeśmy tego nie zauważyli. Mieszkaliśmy w wygodnym domu, dobre jedzenie zawsze było na stole i zawsze czuliśmy się przez Nich kochani.

Zabierali nas każdego roku na wakacje do wujka Joe i cioci Reginy do Hinton, tuż u podnóża Gór Skalistych, a po przeprowadzce do Montrealu wyjeżdżaliśmy na kamping do Maine i nad Atlantyk na Rhode Island.

Kiedy założyliśmy już swoje rodziny, Rodzice nam pomagali i doradzali; Mama miała receptę na kolkę u wnuków i oboje zawsze byli gotowi na "babysitting".

Doceniamy Ich i respektujemy Ich odwagę, że kilka lat po wojnie zdecydowali się zostawić we Francji swoje rodziny, przyjaciół, aby z trójką małych dzieci wyruszyć w nieznane za ocean. Na pewno nie zdawali sobie sprawy z problemów, które na nich czekały: język, kultura i wiele innych.

Wspaniali, życzliwi, bogaci duchem, zabawni i każdy na swój sposób oryginalny - oto niektóre słowa, którymi można opisać Marię i Henryka - naszych Rodziców.

Dziękujemy Wam bardzo za wszystko, co nam przekazaliście i zrobiliście dla nas - bardzo Was kochamy!"





Wypowiedź Henryka Wójcika, prezesa Grupy II/X PKTWP:
" Są dla nas tzw. "talizmanem - nie jest to tylko moja opinia, i mam nadzieję, że wszystkich członków naszej grupy. To w zasadzie oddaje wszystko o Szóstakach, ale skoro mam głos, dodam, iż nie słyszałem, aby były nawet jakieś małe niedomówienia pomiędzy Nimi a kimś z grupy. Należy przy tym dodać, że tylko trzy osoby z Grupy X, czyli Marysia, Henio i Irena (Kleta) urodzili się poza Polską. Teoretycznie mogłoby to być powodem do "inności". Nic z tych rzeczy - ich obecność w grupie jest paliwem do zdrowej atmosfery. Oby tak dalej!"



Relacja ze spotkania:


Państwo Szóstak spotykałem wiele razy w siedzibie Grupy X PKTWP przy ul. Belair na pokazach filmów i innych imprezach. Mili w rozmowie, skromni - i jednocześnie bardzo towarzyscy. W czasie którejś rozmowy podzielili się ze mną podstawowymi informacjami o sobie; czyli o miejscu urodzenia i o tym, że wyemigrowali z Francji do Edmontonu, a potem do Montrealu. Kilka miesięcy temu mój przyjaciel, Jerzy Ponejko, zaproponował mi Ich na "gości wieczoru" SWN, dodając przy tym, że: "Henryk przepięknie rysuje i maluje". "No, to już coś" - pomyślałem i poprosiłem, czy mógłbym to wszystko zobaczyć. Będąc już u Nich w domu i oglądając przeciekawe rysunki, obrazy oraz Jego prace, kiedy projektował modę, zdecydowałem, iż należy Szóstaków przedstawić montrealskiej Polonii. Dodatkowym powodem był fakt, że Państwo Szóstak wychowali aż 11-oro dzieci. Czy ktoś z czytających tę relację zna tak liczną rodzinę? Bywały takie przed wojną. W Quebeku też kiedyś były liczne rodziny. Młodzi Maria i Henio zdecydowali po ślubie, że będą mieli dużo dzieci i byli w tym bardzo - jeżeli mogę użyć tego słowa - "konsekwentni". Stworzyli konserwatywny model rodziny; pracujący ojciec i matka zajmująca się domem, wychowywaniem dzieci. Ta koncepcja już nie jest modna i nadeszły inne czasy, kiedy wszystko musi najpierw być przeanalizowane i zaplanowane.

Państwo Szóstak nigdy nie chodzili do polskich szkół i obawiałem się trochę, czy dadzą sobie radę odpowiedzieć pisemnie na pytania w formie wywiadu, które Im zadałem. Oczywiście potrzebna była korekta - ale życzyłbym sobie tak odpowiadać po francusku, jak Oni to zrobili po polsku.

Nadszedł dzień 27 lutego 2017. Ostatnie spotkanie SWN pod auspicjami WPHiI. Wydział ten kończy swoją działalność w Montrealu i czas pokaże, gdzie w przyszłości będą się odbywały oba cykle spotkań. Wszystkie miejsca na sali były już zajęte przed siódmą, toteż mogłem poprosić naszą wspaniałą pianistkę, Annę Moszczyńską (były gość wieczoru SWN), o zagranie pierwszego utworu pt. "Sous le ciele de Paris". To ona, dziesięć lat temu, kiedy rozpoczynaliśmy cykl pt. "Są Wśród Nas", zaproponowała, aby tzw. "przerywniki muzyczne" nazywać "Ilustracja muzyczna". I to się przyjęło do tego stopnia, że nie pamiętam, aby ktoś miał pytanie - "czy ilustracja może być muzyczna?". Natomiast kiedykolwiek chciałem zasięgnąć dodatkowych informacji w temacie związanym z muzyką, zawsze zwracałem się o pomoc do Hani. A ona nigdy nie odmówiła. Oto tytuły pozostałych utworów, które wykonała podczas spotkania: "Que sera", "Padam, padam", "Besame mucho", "Amor, amor", "Tango-scent of woman" i "Love me tender".

Stałym fotografem cyklu SWN od 2010 jest Maria Jakóbiec. Aby wybrać kilka zdjęć na stronę internetową, należy zrobić ich oczywiście więcej - i dlatego na każdym spotkaniu widzimy panią Marię z aparatem fotograficznym delikatnie zmieniającą miejsca, aby uzyskać najlepszy efekt. Po spotkaniu jest już łatwiej, ponieważ osoby są ustawiane do zdjęć. Spotkanie z Szóstakami było również rejestrowane kamerą filmową przez Ewę Snarską. Jak pamiętamy, pierwsze spotkanie SWN już dziesięć lat temu (2 marca 2007) - również przez nią filmowane - było poświęcone jej mężowi, Ryszardowi Snarskiemu, W ciągu tych lat pani Ewa utrwaliła na taśmie kilkanaście spotkań.


Maria i Henryk Szóstak otrzymali kwiaty od swoich dzieci; Eliany i Davida

Bohaterzy dzisiejszego wieczoru zasiedli przy małym stoliku tuż przed fortepianem, a ja Ich przedstawiłem mniej więcej tak, jak przedtem napisałem na ulotce. Na zadawane pytania odpowiadali do mikrofonu, aby dobrze słyszeli również siedzący w drugiej części sali. Wywiad był oczywiście o Ich życiu: lata dziecięce i młodzieńcze, okres wojenny spędzony we Francji, potem emigracja do Kanady - historia zawsze interesuje słuchaczy. Państwo Szóstak rozkręcili się do tego stopnia, iż musiałem troszeczkę przyspieszyć, aby wystarczyło czasu na pokazanie zdjęć na ekranie. Skanowaniem i pokazaniem tego zajął się Ich syn, David. Było kilka historycznych zdjęć, między innymi Ich licznej rodziny i oczywiście rysunki i obrazy Pana Henryka - wszystko z komentarzem Autora. Pamiętamy te grube katalogi mody z Sears-a, czy innych dużych sklepów. To właśnie dla nich projektował.


Eliana Szóstak i David Szóstak

Po pokazie multimedialnym poprosiłem Ich córkę Elianę i syna Davida, aby powiedzieli coś o swoich rodzicach. Mogłem się z nimi umówić przed spotkaniem, ale właśnie taki sposób w kameralno-rodzinnej atmosferze jest najlepszy. Wypowiadane słowa idą wtedy prosto z serca. Córka, urodzona jeszcze we Francji - mówiła po angielsku, a syn urodzony już w Edmontonie - mówił po francusku.

Na sali była również urodzona we Francji Irena Kleta, która kilkanaście lat temu zaprosiła Szóstaków na pierwsze zebranie do klubu Grupy X. Pani Irena wypowiedziała się na ten temat.


Irena Kleta

Poprosiłem również prezesa PKTWP okręg Quebec, Henryka Wójcika, aby w kilku zdaniach przypomniał pierwsze lata Szóstaków w Grupie X. Natomiast słynący z dobrego humoru Jerzy Ponejko, oprócz kilku miłych słów o "gościach wieczoru", rozbawił nas śląskim kawałem powiedzianym po śląsku. Dowcip był tematycznie związany - o górniku (Pan Henio był też górnikiem).


Henryk Wójcik, Jerzy Ponejko

Spotkanie sponsorowała Grupa X: ciasta, herbata, napoje alkoholowe przygotowały panie z Grupy X: Anna Walaszczyk. Franciszka Kaganiec i Irena Kleta. Natomiast wiązanki kwiatów dla "gości wieczoru" i pianistki wręczyli Janete Adamowski i Henryk Wójcik.


Anna Moszczyńska, Jerzy Adamuszek, Janet Adamowski

Ku mojemu zdziwieniu ja również otrzymałem kwiaty za dziesięć lat organizowania spotkań SWN.

Odśpiewane dla gości wieczoru "Sto lat, sto lat niech żyją, żyją nam" - przy akompaniamencie Anny Moszczyńskiej było ostatnim punktem oficjalnej części spotkania.


Anna Moszczyńska

Korzystając z okazji, a właściwie z dwóch okazji: dziesięciolecia istnienia cyklu "Są Wśród Nas" i ostatniego spotkania SWN pod auspicjami WPHiI w Montrealu (od stycznia 2015 do lutego 2017 odbyło się w sumie 35 spotkań SWN i SP), podziękowałem w kolejności:

- szefowi WPHiI Rafałowi Pawlakowi, gospodarzowi tego pięknego budynku przy 3501 av.du Musee, za możliwość organizowania tam spotkań.

- konsulowi z Montrealu, Michałowi Faleńczykowi, za pomoc i za częste bycie z nami na spotkaniach, co automatycznie poprawiało ich atmosferę.

- administratorom budynku: Anecie i Mirosławowi Majewskim za współpracę, pomoc i cierpliwość, bo przecież nie zawsze wszystko z naszej strony było doskonałe.

Osobom bezpośrednio zaangażowanym:

- Marii Jakóbiec, naszej fotografki od 2010, która również pomaga mi przy organizacji spotkań.

- Jackowi Stomalowi, który stworzył w 2007 i prowadził do 2012 witrynę internetową , w 2016 zajął sie nią ponownie

- Andrzejowi Leszczewiczowi (prowadził stronę 2012 - 2016).

- Ewie Snarskiej, która bardzo często filmowała spotkania.

Oraz:

- Marysi Brzozowskiej, Zbigniewowi Wasilewskiemu (Kronika Montrealska), Andrzejowi Jaroszowi (Biuletyn Polonijny) i Andrzejowi Szelerskiemu za ogłaszanie terminów spotkań. I wszystkim pozostałym, którzy pomagali.


niektórzy znajomi i przyjaciele "gości wieczoru" ustawili się do wspólnego zdjęcia

Rozmowy po spotkaniu trwały wyjątkowo długo, nie tylko dlatego, że było to ostatnie spotkanie - po prostu atmosfera trzymała ludzi.


Jerzy Adamuszek

Zdjecia: Maria Jakóbiec
Pozostałe zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Rodziny Szóśtak
Multimedia: David Szóstak
Spotkanie filmowała Ewa Snarska

 
 
 
 


Szef WPHiI w Montrealu, Rafał Pawlak, dzieki któremu mogliśmy się spotykać od lutego 2015 do lutego 2017 - 18 spotkań "Są Wśród Nas" i 17 "Spotkań Podróżniczych

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.