|   
Marek Żółtak, artysta malarz Ilustracja 
	muzyczna: 
	
	
	Justyna Gabzdyl -  fortepian. 
	
	Spotkanie 
	prowadził Jerzy Adamuszek.
 28
	
	
	lutego
	2013
	(czwartek), godz. 19:30
 
Marek Żółtak 
traktuje malarstwo jako pasję życiową. Od najmłodszych lat fascynował się 
rysunkiem. Być może miał na to wpływ jego ojciec, który dość nieźle rysował, 
jego ciocia, która malowała świetne akwarele, a także Jego starszy brat Andrzej. 
Początkowo zamierzał studiować malarstwo na krakowskiej ASP, ale po odwiedzeniu 
wystaw rysunku i malarstwa studentów Wydziału Architektury Politechniki 
Krakowskiej im. Tadeusza Kościuszki, zdecydował się na studia właśnie tam. 
Dziekanem tego wydziału był wtedy profesor Wiktor Zin, piewca piękna 
architektury polskiej i świetny rysownik oraz twórca niezapomnianych programów 
telewizyjnych "piórkiem i węglem".  
 
Marek 
Żółtak 
W okresie studiów Marek organizował wiele 
wystaw malarskich w rodzinnym Busku-Zdroju. Już jako architekt, w 1979 r. 
otrzymał zamówienie od księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego z Detroit na 
wykonanie pokaźnej pracy malarskiej, służącej jako kurtyna do ruchomej szopki 
przedstawiającej Tysiąclecie Kościoła w Polsce. Patronat nad tym sprawował 
arcybiskup Filadelfii, kardynał Jan Józef Król. W okresie nowoczesnej 
technologii, która jest bardzo związana z profesją architekta, Marek nie oddala 
się od sztalug, ale wprost przeciwnie, dużo maluje. Szczególnie fascynuja Go 
przyroda i architektura, które przetwarza na swój sposób. Według Niego 
architektura i malarstwo charakteryzują się kreatywnością, oczywiście każda na 
swój sposób . W Jego pracach można dostrzec wpływy architektury, ale formy 
architektoniczne przekazywał bardzo spontaniczne i w sposób „rozmalowany”. 
Jeszcze podczas studiów w Krakowie zapoznał się z techniką malowania szpachlą, 
która stała sie bardzo charakterystyczna w Jego twórczości. W tamtym okresie 
fascynował się także akwarelą, która obok malarstwa sztalugowego jest również 
bardzo ważna. Osoba, która w niezwykły sposób przyczyniła się do sukcesów 
artystycznych Marka Żółtaka jest Jego żona Grażyna. Posiadając spontaniczną 
zmysłowość i wyczucie koloru, jest ona od wielu lat pierwszym i bardzo istotnym 
krytykiem twórczości swojego męża. Obrazy Pana Żółtaka były kilkakrotnie 
wystawiane w Konsulacie RP i w Biurze Radcy Handlowego w Montrealu. W 2006 miał 
wystawę w Ambasadzie RP w Ottawie. Jego prace można podziwiać w galeriach 
Montrealu, Quebeku i Toronto. Kilka razy miał organizowane wystawy na terenie 
prestiżowych klubów golfowych oraz w montrealskim Kasynie. Prace malarskie Marka 
Żółtaka są w posiadaniu poważnych firm i kolekcjonerów indywidualnych (np. 
kolekcja papieska w Watykanie, Ernest & Young, Bombardier, Morneau Sobeco, 
Dotemtex Recherche de cadres, KWA, Konsulat Generalny RP w Montrealu oraz wielu 
kolekcjonerów prywatnych).  
  
Wywiad z Markiem Żółtakiem: 
  
1. Jerzy 
Adamuszek (JA): Większość psychologów twierdzi, że dzieciństwo ma bardzo duży 
wpływ na to, kim zostaniemy w przyszłości. Jak było w Pańskim przypadku? 
Marek Żółtak 
(MŻ): 
To prawda, gdyż 
od najmłodszych lat miałem bezpośredni kontakt z  ludźmi utalentowanymi i to w 
mojej najbliższej rodzinie. Mój ojciec, Zdzisław, nieźle rysował, jego siostra, 
ciocia Janeczka, tworzyła bardzo ciekawe i dojrzałe akwarele, a mój starszy 
brat, Andrzej, świetnie rysował i malował. Ja sam, od dzieciństwa, fascynowałem 
się ołówkiem. Mój nieodżałowany ojciec zawsze pragnął, abym został muzykiem i, 
gdy miałem 11 lat, kupił mi akordeon. Chociaż ćwiczyłem wytrwale, nie doczekał 
się dobrze grającego syna, ponieważ zmarł dwa lata później. Uważam, że każdy 
artysta z prawdziwego zdarzenia posiada wrodzony talent. Można się dużo w życiu 
nauczyć, ale nie można bez wrodzonego talentu przekroczyć pewnego, powiedziałbym 
poziomu tworzenia, spełniając się arytystycznie. 
2. JA: W okresie 
dorastania i w latach młodzieńczych kształtujemy swoją osobowość i rozwijamy 
swoje pasje. Jak przebiegał ten proces u Pana?  
MŻ: 
Jak już 
wspomniałem, moje dzieciństwo oraz pierwsze lata szkolne miały ogromny wpływ na 
moje późniejsze życie. Będąc może 4-letnim chłopcem, już dobrze rysowałem. 
Rodzice nie mogli zrozumieć, dlaczego często rysowałem ukrzyżowanego Chrystusa. 
Być może fascynowała mnie trudność połączenia osoby z figurą geometryczną jaką 
jest krzyż?  Ale myślę, że wpływ na to miał głównie obraz ukrzyżowanego 
Chrystusa wiszący na czołowej ścianie w pokoju mojej babci, na który prawie 
codziennie patrzyłem. Na Placu Targowym w Busku-Zdroju był sklep z zabawkami. 
Jego wlaścicielce tak się podobały moje rysunki, że proponowała mi ich zamianę 
na zabawki. Oczywiście zgadzałem się chętnie i często dzieliłem się nimi z 
kolegami.W starszych klasach szkoły podstawowej, dwóch moich kolegów sprawiło, 
iż zainteresowałem się chemią. Polubiłem ją do tego stopnia, że u jednego z 
nich, Marka, urządziliśmy małe laboratorium chemiczne w suszarni na tytoń (Marek 
skonczył później chemię na Politechnice Krakowskiej i odnosi sukcesy w tej 
branży). W podstawówce nie miałem problemów z nauką. Nauczyciele, znając moje 
zdolności artystyczne, dawali mi do wykonywania gazetki ścienne na różnego 
rodzaju okoliczności – miałem jakby “stały etat”.  Na przeróżnych akademiach 
angażowano mnie również do gry na akordeonie – to była moja druga pasja. W 
szkole średniej, w Liceum Ogólnokształcącym im.Tadeusza Kościuszki w rodzinnym 
Busku-Zdroju kontynuowałem tę działalność. Wykonanie gazetek było tutaj 
oczywiście na wyższym poziomie i utwory grane na akordeonie też były bardziej 
zaawansowane, np. “Czardasz” Montiego, “Poemat” Zdenka Fibicha czy “Lot 
trzmiela” Rachmaninowa. Te były często wykonywane przy akompaniamencie starszego 
kolegi, pianisty Zbyszka Mizdraka, który - po ukończeniu konserwatorium w 
Warszawie - jest obecnie tenorem w Hamburgu.    
 
Autoportret   
3. JA: Wybrał Pan 
studia na Wydziale Architektury, dlaczego? 
MŻ: 
To był przypadek, 
czy może raczej zbieg okoliczności. Marzyłem o malarstwie na krakowskiej 
Akademii Sztuk Pięknych. Ze świadectwem dojrzałości i kilkoma pracami malarskimi 
zgłosiłem się na Plac Matejki w Krakowie z prośbą o dopuszczenie mnie do 
zdawania egzaminów wstępnych z rysunku na wydzial malarstwa. Nie wiedziałem 
wtedy, niestety, o obowiązku wcześniejszego przedstawienia prac specjalnej 
komisji. Oczywiście nie zostałem dopuszczony do egzaminów. Zrozpaczony, 
przypadkowo znalazłem się przed budynkiem Politechniki Krakowskiej im.Tadeusza 
Kościuszki (to ciekawe, że i moje liceum w Busku-Zdroju i Politechnika Krakowska 
mają tego samego patrona). Odwiedziłem Wydział Architektury i byłem zdumiony 
poziomem studenckich prac rysunkowych i malarskich, które wisiały na ścianach 
szerokich korytarzy uczelni (były to dawne koszary austriackie). Natychmiast 
skierowałem się do  dziekanatu tego wydziału z prośbą o udostępnienie 
odpowiednich dokumentów pozwalających na przystąpienie do egzaminu z rysunku. 
Zdanie tego egzaminu było warunkiem do przystąpienia do egzaminów z matematyki, 
z fizyki i z języka obcego. Te egzaminy odbywały się w tym samym czasie co 
egzaminy na wszystkie pozostałe uczelnie w kraju.  
4. JA: Rocznik 51-y powojennego wyżu 
demograficznego: ilu było wtedy kandydatów na jedno miejsce architektury u 
profesora Zina? (kiedy ja zdawałem w roku 1974, było ich 15 na jedno miejsce). 
MŻ: 
Pragnąłbym 
sprostować:  kiedy zdawałem egzaminy w roku 1969, profesor Wiktor Zin nie był 
jeszcze dziekanem, lecz kierownikiem katedry architektury polskiej i 
przewodniczącym komisji egzaminacyjnej z rysunku. Dopiero dwa lata później 
został on dziekanem wydziłlu i sprawował tę funkcję przez kilka kadencji. 
Pamiętam, że podczas zdawania egzaminu z rysunku, było wielu kandydatów na jedno 
miejsce, mże 12 lub 13. Później ta liczba zmalała do 5 gdyż tylko osoby, które 
zaliczyły egzamin z rysunku zostały  dopuszczone do nastepnej fazy 
egzaminacyjnej. Szczęśliwie znalazłem się w tej grupie. Ciekawe było to, że 
wiekszość uczestników tych egzaminów pobierała przedtem korepetycje, natomiast 
ja mogłem liczyć tylko na siebie i swoją wrażliwość oraz talent. Egzamin z 
rysunku zdałem chyba na czwórkę, co było dużym osiągnięciem, gdyż większość 
uczestników odpadła. Później, w czasie studió, rysunek i malarstwo (głównie 
akwarela) były zawsze moją mocną stroną, przez co zyskałem sobie uznanie u 
kierownika katedry prof. Katarzyny Wróblewskiej. Przed wyjazdem do Austrii 
wczesną wiosną 1981 roku spotkałem tę starszą już Panią i pokazałem jej kilka 
moich ostatnich prac akwarelowych oraz olej na desce pt. “Tuchów pod Tarnowem”. 
Była zachwycona i chcąc mnie zatrzymać w kraju obiecała duże poparcie zwiazane z 
przyjęciem mnie na III rok wydziału malarstwa krakowskiej ASP bez zdawania 
egzaminów. Odmowiłem wtedy, gdyż już definitywnie podjąłem decyzję opuszczenia 
kraju. Uważam jednak, że było to najwyższe wyróżnienie, jakie mnie spotkało w 
mojej  twórczości malarskiej. Wracając do profesora Zina: podczas wykładów 
rysował on i opowiadał w podobny sposób (chociaz bardziej wnikliwie) jak to 
robił w niezapomnianych programach telewizyjnych z lat 70-ch cyklu “Piórkiem i 
węglem”. Asystenci wymieniali zarysowane arkusze na nowe i w ten sposób wielu z 
nich stało się szczęśliwymi posiadaczami  świetnych rysunków profesora. On 
zgadzał się na to. Pragnąłbym dodać, że podczas stuów w Krakowie, moim bardzo 
dobrym znajomym, starszym ode mnie o 2 lata sąsiadem z piętra słynnego domu 
sudenckiego na Bydgoskiej, gdzie mieścił się słynny klub “Pod Przewiązka”, był 
Andrzej Mleczko.  
Sylwetka tego 
satyrycznego rysownika i karykaturzysty jest tak znana, iz zbędne jest chyba jej 
przypominanie. Często grywaliśmy w bridża, wypijając przy tym sporo grzańca (to 
była moja specjalność).   
 
Ulica Kanonicza w Krakowie, olej. Obraz 
namalowany dla Jana Pawła II.   
5. JA: Z Pana 
rodzinnym Buskiem był również zwiazany bard, legenda lat 70-ch nie tylko 
Krakowa, WojtekBelon - poeta, pieśniarz, artysta przez duże “A”. Znaliście się? 
MŻ: 
Wojtek Belon był 
o rok młodszy ode mnie i poznałem go w buskim liceum. Ja  byłem wtedy w klasie 
X-ej, a Wojtek w I-szej (numeracja poziomów licealnych została wtedy zmieniona, 
gdyż mój rocznik był ostatnim z 7 klasowej szkoły podstawowej). Ponieważ często 
brałem udział w akademiach licealnych jako akordeonista  a ponadto miałem 
całkiem niezły głos i trochę słuchu, Wojtek zaproponował mi wtedy współpracę w 
nowo utworzonej “Wolnej Grupie Bukowina”. Niestety zrezygnowałem, gdyż byłem 
wtedy zafascynowany pracami olejnymi i moje ambicje związane były z krakowską 
ASP. Mimo to przyjaźniliśmy się z Wojtkiem i często spotykaliśmy się w naszych 
domach. Ostatnim razem spotkałem go na rynku krakowskim wiosną 1981go roku na 
miesiąc przed opuszczeniem kraju. Zaprosiłem go wtedy na piwo do studenckiego 
klubu Jaszczury. Wiadomość o jego śmierci w kwiecie wieku (w 1985 r) napełnila 
mnie ogromnym żalem i bólem i uzmysłowiła mi ogromną stratę dla naszej kultury. 
6. JA:Wroćmy 
jednak na słynny Wydział Archtektury Politechniki Krakowskiej. Dlaczego właśnie 
on był wtedy uważany za najlepszy w Polsce? 
MŻ: 
Może nasz wydział 
jako całość nie był uznawany za najlepszy, gdyż warszawski Wydział Architektury 
był chyba wtedy wyżej notowany, ale uczelnia krakowska z pewnością uznawana była 
za najlepszą w kraju, jeśli chodzi o poziom przedmiotów artystycznych: rysunku, 
malarstwa oraz rzeźby. Być może związane to było z codziennym obcowaniem z 
najpiękniejszym pomnikiem architektury, jakim bez wątpienia jest Kraków oraz z 
jego tradycją.  
 
Tuchów koło Tarnowa, olej na desce.   
7. JA: W latach 
70-ych  w Polsce – jak pamiętamy – artyści często wyjeżdżali z Polski na tzw: 
“saksy”. Czy Pan także to robił?  
MŻ: 
Zdarzyło mi się 
to w roku 1972, kiedy przebywałem przez trzy miesiące w Detroit dokąd zostałem 
zaproszony przez mojego stryja. Chociaż mogłem tam zostać dłużej, a może i na 
stałe, zrezygnowałem z tej możliwosci i z odrobiną grosza wróciłem do kraju. 
Wyjazd ten kosztował mnie jednak utratę jednego roku studiów i konieczność 
skorzystania z urlopu dziekanskiego.  
Po studiach 
pracowałem zawodowo oraz organizowałem wystawy (jedna w Krakowie i kilka w Domu 
Kultury w Busku-Zdroju, zwanym dzisiaj Domem Kultury im. Wojtka Belona). 
Pierwszą pracę zawodową rozpocząłem w Pracowni Centrum miasta Krakowa, gdzie 
przygotowywałem,  pod nadzorem świetnych architektów,  założenia pod przyszły 
dworzec kolejowy i stacje metra. Pracownia ta wykonała także znane przejście 
podziemne koło dworca krakowskiego oraz inne przejścia podziemne w Krakowie. To 
przy stacji kolejowej za Wisłą przy obecnej ulicy Starowiślnej oraz drugie, 
blisko AGH, były mojego autorstwa. W tamtym okresie zdobyłem także pierwsze 
miejsce w ogólnopolskim konkursie na budynek stacji kolejowej w Tuchowie pod 
Tarnowem (tam właśnie powstała rownież moja praca olejna na desce). Później 
pracowałem jakiś czas w Pracowni Tysiąclecia w Chorzowie, a tuż przed wyjazdem z 
Polski - w Dąbrowie Górniczej.  
8. JA: Czy miał 
Pan osobisty kontakt z księdzem Peszkowskim? 
MŻ: 
Z księdzem 
prałatem Zdzisławem Peszkowskim miałem, niestety, tylko kontakt listowy i 
telefoniczny. To właśnie on zaproponował mi namalowanie kurtyny do ruchomej 
szopki na temat Tysiąclecia Kościoła Polskiego. Pomysłodawcą tego projektu był 
mój przyjaciel z wydziału, architekt Zbigniew Baran, który wyemigrował do Stanów 
i do dzisiaj mieszka w Orchard Lake koło Detroit, i to on nawiązał pierwszy 
kontakt z prałatem Peszkowskim. Na namalowanie tej kurtyny, poświęciłem w 1979 
roku pięć miesięcy bezpłatego urlopu. Obraz ten, o dość pokaźnych wymiarach 2.40 
m x 4.80 m, znajduje się w Zakładach naukowych seminarium duchownego w Orchard 
Lake. Kiedy wraz z rodziną odwiedziłem to miejsce w roku 1990, ksiądz prałat 
Peszkowski przebywał akurat w Polsce w zwiazku z projektem upamiętnienia ofiar 
Katynia, a więc nigdy nie spotkaliśmy się twarzą w twarz.  
  
 
Kurtyna o wymiarach 4.80 x 2.40 m do ruchomej 
szopki przedstawiającej  
TYSIĄCLECIE  KOŚCIOŁA W POLSCE, Orchard Lake, 
USA.    
9. JA: Jak 
rodząca się Solidarność wpływała na Was, artystów-malarzy? 
MŻ: 
Dla ludzi o 
podobnych do moich poglądach politycznych, Solidarność była  nadzieją na lepsze 
jutro. Sztuka była wtedy również -  niestety -  cenzurowana. Inaczej mówiąc, nie 
mieliśmy łatwego życia. Nawet moja wcześniej wspomniana praca (1000- lecie 
Kościoła Polskiego) ze wzgledu na zawarte w niej elementy, została przesłana do 
Detroit dyplomatyczną pocztą Prymasa, aby uniknąć cenzury. Ostatni rok przed 
opuszczeniem kraju, spędziłem jako kierownik działu budowlanego Zakładów 
Naprawczych Przemysłu Węglowego w Dąbrowie Górniczej. Było to dla mnie konieczne 
do uzyskania uprawnień projektowych. Byłem wtedy członkiem Solidarności na 
terenie kopalni węgla kamiennego Aleksander Zawadzki. Zostałem nawet kandydatem 
na przewodniczacego komisji rewizyjnej w zbliżających się wyborach związkowych, 
ale moja decyzja opuszczenia kraju i wyjazdu do Austrii przekreślila to 
wszystko. 
10. JA: Co w 
Waszym przypadku było powodem emigracji? I dlaczego Montreal? 
MŻ: 
Ze względu na 
poglądy polityczne i oficjalne manifestowanie swoich przekonań w miejscach pracy 
miałem zawsze poważne problemy. Dyrektor ostatniego zakładu, członek egzekutywy 
komitetu PZPR, nie znosił mnie i jak tylko mógł, utrudniał mi życie. Gdy 
zaproponowano mi dodatkową pracę, nauczyciela rysunku dla dzieci z lokalnej 
spoldzielni mieszkaniowej, zgodę na jej podjęcie musiał wyrazić właśnie dyrektor 
macierzystego zakładu. Mimo że posiadałem licencję instruktora rysunku kategorii 
I –szej (wydaną przez WK U W w Katowicach) i że praca nie koligowała z 
obowiązkami w zakładzie macierzystym - on oczywiście odmówił.    
 
Marek Żółtak z żoną Grażyną   
Moja żona rownież 
nie otrzymała posady technika dentystycznego, mimo że spelniała wymogi i było na 
to zapotrzebowanie. Mieliśmy już dwóch synów:  Daniela (ur. w 1976) oraz  Wojtka 
(ur. w 1980). Zdecydowaliśmy z żoną, że najpierw ja sam wyjadę z kraju a potem 
ich sciągnę. Przebywając w Austrii myślałem początkowo o emigracji do Australii 
lub Nowej Zelandii, ale po wielu przemyśleniach zdecydowałem się na Kanadę. 
Miałem nadzieję, że do Montrealu polecę z całą rodziną. Niestety, mojej żonie z 
dziećmi nie dano paszportu i czekałem na nich w Montrealu około dwóch lat. Było 
to powodem depresji, ale po ich przylocie bylem najszczęśliwszym człowiekiem na 
świecie.  
Dlaczego 
Montreal?  Zawsze bylem urzeczony językiem i kulturą francuską, a szczególnie 
malarstwem. Oprócz tego kontynent amerykanski był dla mnie od najmłodszych lat 
symbolem wolności. Te czynniki wpłynęły na to, że mieszkamy tutaj już ponad 
trzydzieści lat.  
11. JA: Po ilu 
latach poczuł Pan solidny grunt pod nogami i mógł tworzyć? 
MŻ: 
Wydaje mi się, że 
obecnie mój byt materialny znacznie się ustabilizował, chociaż trudno tutaj 
mówić o absolutnej stabilności. Mój byt znacznie się polepszył od wiosny 1988-go 
roku, kiedy zostałem zatrudniony  na stanowisku starszego kreślarza architektury 
w dziale inżynierii Radio-Canada w Montrealu. Nie miałem wtedy jeszcze licencji, 
a egzaminy zdałem dopiero w 1991 i od wiosny 1992 roku posiadam uprawnienia do 
oficjalnego używania tytułu architekta, który tutaj jest zarezerwowany wyłącznie 
dla członków związku. Tworzyć zacząłem ponownie pod koniec lat 80-tych pracując 
w Radio-Canada. 
 
Outremont en hiver. Olej   
12. JA: Jaki 
wpływ na Pańską karierę artystyczną miała praca w Radio-Canada? 
MŻ: 
To właśnie praca 
w Radio-Canada była dla mnie punktem zwrotnym, dając mi możliwość poświęcenia 
się mojej pasji - malarstwu. Po pierwsze, ze względu na rożnego rodzaju nadzory 
budowlane związane z projektami, które właśnie w Montrealu były opracowywane dla 
całej Kanady (nasze biuro było biurem centralnym) zwiedziłem praktycznie 
wszystkie prowincje od Pacyfiku do Atlantyku. Tym samym poznałem piękno i 
różnorodność tutejszego pejzażu, co przekładałem wielokrotnie na płótno. Po 
drugie, pracując w zakładzie, który z naturalnych powodów związany był i jest ze 
środowiskiem artystycznym, w krótkim czasie zorientowałem się, że mam tam 
możliwości organizowania imprez artystycznych. Już w roku 1991 byłem 
pomysłodaąca i współorganizatorem zbiorowej wystawy malarskiej, w której brało 
udziłl kilku architektów, fotografów i grafików. Po wspomnianej wystawie 
pomyślałem, że być może nadszedł czas na współpracę z lokalną galerią. W rok 
później, wkrótce po mojej wystawie indywidualnej w Radio-Canad, rozpocząłem 
współpracę z najwiekszą znaną wówczas galerią “Yves Laroche” w Starym Montrealu. 
Później przybyło kilka kolejnych galerii oraz rozpoczęły się wystawy zbiorowe i 
indywidualne, których zebrało się grubo ponad 30 w ciągu ostatnich 20 lat. 
13. JA: Czy jako 
architekt musiał Pan opanować nowe technologie planowania za pomoca komputera? 
MŻ: 
Oczywiście, że 
tak, chociaż początkowo miałem wiele oporów z racji mojej pasji malarskiej. 
Muszę przyznać ze wstydem, że tak naprawdę zacząłem używać techniki 
komputerowej, a dokładnie systemu Auto-Cad, dopiero od roku 1999. 
14. JA: Wydaje mi 
się, że większość Polonii kojarzy Pana raczej z malarstwem, zgadza się? 
MŻ: 
Oczywiście że 
większość Polonii kojarzy mnie bardziej z malarstwem niż z architekturą, zapewne 
z powodu moich wielu wystaw w Konsulacie RP w Montrealu oraz obecności moich 
obrazów na różnych bazarach i uroczystościach (np. Bal Chopina), podczas których 
podarowałem wiele prac na cele charytatywne. Ponadto do roku 1996-go nie byłem 
znany Polonii jako architekt, gdyż pracowałem zawodowo w firmach prywatnych lub 
ostatnio w Radio-Canada i nie wykonywałem projektów indywidualnych (z wyjątkiem 
kilku projektów domów, ale poza środowiskiem polonijnym). Obecnie dość często 
zdarza mi się przygotowywać projekty dla osób prywatnych  z Polonii. 
 
Klub sportowy "Białe Orły", projekt okładki.    
15. JA: Jak ważną 
rolę pełnią wystawy w Pańskim przypadku? 
MŻ: 
Wydaje mi się, że 
każda wystawa jest bardzo ważna dla artysty, gdyż pomaga ona zaistnieć danemu 
artyście w miejscowej społeczności. Bardzo istotnym wskaźnikiem sukcesu artysty 
jest jego popularność (obojętne czy jest to malarz, rzeźbiarz, czy muzyk). 
Wkładam dużo serca w przygotowanie każdej wystawy i - kierując się wrażliwością 
zapraszanych osób - skrupulatnie zestawiam listę gości. Wysyłam  zaproszenia, 
potem przypominam  telefonicznie lub e-mailem i zawsze staram się, aby gości 
było jak najwięcej.  Każda moja wystawa posiadała doskonałą  oprawę muzyczną 
(pomagali mi w tym moi dobrzy znajomi tacy jak np. świetny pianista Radosław 
Rzepkowski, czy znakomity tenor Andrzej Stec). Okazuje się, że jest to dobra 
metoda, czego dowodem jest ilość prac sprzedanych podczas wystaw, a szczególnie 
podczas wernisaży, gdzie mamy do czynienia z bezpośrednim kontaktem między 
artystą a odbiorcą. Dzięki wystawie w Konsulacie RP w Montrealu otrzymałem 
świetną ofertę od dyrektora administracyjnego znanej firmy Ernst & Young z 
Montrealu, która kilka lat temu zakupiła do swojego biura w centrum Montrealu 
sześć moich prac olejnych dużego formatu. Bardzo dużo moich obrazów znajduje się 
w prywatnych zbiorach, co łączy się automatycznie z polecaniem moich prac innym 
kolekcjonerom i sporadycznym nabywcom. 
 
W Mont-Tremblant   
16. JA: Czy 
technika szpachlowa, którą Pan stosuje, jest popularna wśród malarzy? 
MŻ: 
Trudno powiedzieć 
czy jest ona popularna, ale za to jest specyficzna i podoba się wielu odbiorcom. 
Maluję szpachlą, używając farby prosto z tuby i bawię się przy tym kolorem oraz 
światłem.W malarstwie nie jest istotne jak i czym się maluje, liczy się efekt 
końcowy. Ważne jest rownież, jak czuje się dany artysta używając takiej czy 
innej techniki. Ja, od wielu lat, najlepiej spełniam się artystycznie w pracach 
olejnych używajac właśnie szpachli. Moje akwarele, które oczywiście są malowane 
pędzlem, także się podobają, ale z wielu względow w dzisiejszych czasach jest 
więcej chętnych  na prace olejne niż na akwarele czy rysunki, chociaż są to bez 
wątpienia świetne techniki, a akwarela jest nawet uznawana przez wielu za 
najtrudniejszą technikę malarską. 
  
17. JA: Jaka jest 
rola najbliższej rodziny w Pańskim działaniu?  Czy może któryś z synów poszedł w 
ślady ojca? 
MŻ: 
Moja rodzina, a 
szczególnie moja żona Grażyna, odgrywała i cały czas odgrywa ogromną rolę w 
mojej twórczości. Być może byłbym w lepszej sytuacji finansowej realizując się 
głównie jako architect, a nie jako artysta malarz, ale malarstwo było i jest 
moją pasją. Kiedy straciłem pracę w Radio-Canada, moja żona, ciężko pracując, 
dodawała mi sił i energii. Pragnęła, abym realizował się właśnie w tym, co 
kocham najbardziej czyli w malarstwie. Zachęcała mnie do pracy twórczej. To 
właśnie ona przez swoją wrażliwość i wyczucie koloru była i jest moim 
najważniejszym krytykiem i absolutnie wierzę w jej instynkt oraz w prawidłową i 
bezstronną ocenę moich prac. Wierzę, że uda mi się kiedyś osiągnąć prawdziwy 
sukces i będzie to w dużej mierze dzęki Grażynie.    
 
Marek Żółtak z synem Danielem   
Synowie 
oczywiście doceniaja moją tworczość. Wojtek, dyrektor sprzedaży  BMW- West 
Island, przez swoje kontakty pomógł mi w sprzedaży wielu obrazów i ma w planie 
zorganizować mi u siebie porządny wenisaż. Natomiast Daniel świetnie kiedyś 
rysował, jest wrażliwy muzycznie i posiada niezły głos. Kiedyś nawet został 
przyjęty do znanego montrealskiego chóru dziecięcego 
Les Petits Chanteurs du Mont-Royal, 
ale  zrezygnował 
mimo próśb z naszej strony. Nie poszedł w moje ślady i obecnie pracuje w klinice 
fizjoterapii w Valleyfield. Obaj synowie świetnie kiedyś grali w piłkę nożną 
(młodszy, Wojtek, przez kilka lat był dość skutecznym lewym pomocnikiem w naszej 
drużynie piłkarskiej Białe Orły). Jedyną pozostałą pasją moich synów jest 
wędkarstwo, w którym odnoszą wiele sukcesów. 
 
Fleuve St-Laurent a Quebec. Olej.   
18. JA: Wiemy że 
Pańskie obrazy zdobią wiele domów, instytucji, muzeów. Jakie są dalsze Pańskie 
marzenia, a może plany? 
MŻ: 
Największym moim 
marzeniem jest obecność artystyczna w amerykańskich galeriach i  czasopismach 
artystycznych (Boston, Chicago, Nowy Jork). Wierzę  mocno, że osiągnę ten 
zamierzony cel. Wszyscy doskonale wiedzą że każdy artysta, który pragnie 
osiągnąć prawdziwy sukces artystyczny i który pragnie być doceniony, musi dać 
się poznac właśnie na rynku amerykańskim. W ciągu najbliższego roku muszę 
przygotować odpowiednią ilość prac do galerii amerykanskich i pracować nad 
kontaktami. Posiadam już pewne dane, pomysły i kontakty, ale jest jeszcze za 
wcześnie bym mógł podzielić się nimi z Państwem. W ciągu ostatnich dwóch lat 
otrzymałem kilka zamowień z Europy, z USA i z Toronto, dzięki mojej stronie 
internetowej. 
 
(kliknij, aby uzyskać 
powiększenie)   
Pasja Marka Zółtaka  
Mieszkający od 1981go roku w Montrealu, Marek będąc architektem z wykształcenia 
przez wiele lat zadawał sobie proste  pytanie: kim ja właściwie jestem: 
architektem czy malarzem? Od wczesnej młodości fascynował się rysunkiem, a w 
latach gimnazjalnych odkrył w sobie zamiłowanie do koloru, które transformował 
na płótno. W latach akademickich w Krakowie zaczął pasjonować się techniką 
akwarelową, która złagodziła jego prace olejne. Na początku lat 70tych namalował 
pierwszą pracę olejną szpachlą. To właśnie ta technika stała się dominująca w 
jego twórczości malarskiej i trwa ona do dnia dzisiejszego. Jego prace 
przesycone energią, kolorem i światłem czesto wymykają się z ram. Prace olejne 
malowane szpachlą, grubymi plamami mają w sobie spontaniczność akwareli. W jego 
twórczości wyrażnie dostrzec można wpływ natury, którą Marek traktuje jako 
swojego prawdziwego mistrza.  
 
Chateau Frontenac, Quebec. Olej.  
Kraków, przez odbyte 
tam studia na wydziele architektury, a póżniej kilka lat pracy, stanowi w jego 
życiu rozdział szczególny. Będąc architektem i jednocześnie artystą malarzem, 
ukochał tamte miejsca, a także ludzi tam tworzących (Wyspiański z jego poezją 
oraz freskami w klasztorze Franciszkanów, a szczególnie z jego najpiękniejszym, 
jego zdaniem, witrażem świata ’’BOG  OJCIEC - STAN  SIE’’, Mechoffer, Matejko, 
Cybisowie i tak wielu, wielu  innych, dawnych jak i współczesnych). W roku 1979, 
na zlecenie księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego z Orchard Lake, Michigan i 
pod patronatem nieżyjącego już kardynała Jana Józefa Króla,
arcybiskupa Filadelfii,
wykonał 
kurtynę (olejną prace malarską o wymiarach 5m x 2.5m wys.) do ruchomej szopki 
przedstawiającej TYSIĄCLECIE  KOŚCIOŁA W POLSCE. To wszystko mieści się w sali 
teatralnej zakładów naukowych w Orchard Lake koło Detroit. Tak jak i my wszyscy 
głęboko przeżył śmierć Ojca Swiętego. Po wpływem tej tragicznej chwili namalował 
akwarelę przedstawiającą błogosławiącego Papieża, a poniżej wzgórze wawelskie o 
zachodzie słońca. Oprócz pejzaży maluje także martwe natury oraz kwiaty. Są one 
nacechowane wewnętrzną energią i tracą swoją sztywność. Dla niego najważnieszymi 
elementami malarstwa są kolor i światło. W jego działalności artystycznej 
przeważa wlaśnie dynamika, kolor i światło. Stopniowo Marek oddala się od 
realizmu i zmierza w stronę nowych środków ekspresji i abstrakcji. Szczególnie 
jest to widoczne w jego ostatnich pracach. Artysta bierze udział w wielu 
wystawach zbiorowych oraz indywidualnych. Ostatnio trwa wystawa jego prac na 
Wydziale Ekonomiczno-Handlowym Ambasady RP w Montrealu. Niebawem będzie 
eksponowł swoje prace w klubie golfowym Le Mirage (klub ten jest własnością 
Celine Dion) oraz w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu. Prace Marka są w 
posiadaniu wielu kolekcjonerów oraz firm europejskich i amerykańskich (między 
innymi znajdują się one w Watykanie, w kolekcji firmy Bombardier i innych). Jego 
prace są eksponowane w wielu galeriach prowincji Quebec (m. innymi w Galerii Art 
& Culture w Starym Montrealu oraz Galerii Laroche Denis w miescie Quebec) oraz w 
Crescent Hill Gallery w Mississauga (Ontario) i w Westmount Gallery w Toronto.  
Pisane w Montrealu, 16go kwietnia, 2005 roku 
przez Maćka Jankowskiego, architekta i akwarelistę 
  
Relacja ze
spotkania 
Trochę obawialiśmy 
się frekwencji, ponieważ dzień wcześniej napadało w Montrealu dość dużo śniegu. 
Na szczęście drogi były już przejezdne i publika dopisała.
 Marek Żółtak wcześniej wywiesił na jednej ze ścian sali 
konsulatu dziesięć swoich obrazów, aby przychodzący na spotkanie mogli je 
oglądać już przed rozpoczęciem. Mini wystawę rozpoczynał obraz martwej natury, 
który artysta namalował, kiedy miał 16 lat. Kolejne trzy były również 
przywiezione z Polski, a pozostałe namalowane już w Montrealu. Gość Wieczoru 
wpadł na pomysł, aby przynieść wino i ser i tym przywitać swoich przyjaciół, 
znajomych i sympatyków swojej sztuki. Były również serwowane przez konsulat 
herbatniki, cukierki czekoladowe i napoje.
 
 
Justyna Gabzdyl 
Po zajęciu miejsc, 
Justyna Gabzdyl Mazurkiem B-dur op. 17 Fryderyka Chopina stworzyła prawdziwą 
atmosferę wieczoru. Witanie gości rozpocząłem od gospodarzy imprezy: Konsula 
Generalnego RP Andrzeja Szydło i panią konsul Adelę Chmielarz, która zakończyła 
już swoją drugą przedłużoną kadencję. Podziękowałem jej za współpracę w 
organizacji obu cyklów spotkań: Są Wśród Nas i Spotkań Podróżniczych. Pani Adela 
rozpoczęła pracę w Montrealu końcem lat 90-ych (po pierwszej kadencji miała 
przerwę). Oprócz obowiązków służbowych, była osobiście zaangażowana, za co Jej 
wszyscy bardzo dziękujemy.
 Wywiad z Markiem Żółtakiem przeprowadziłem w dwóch dłuższych blokach. Bardzo 
ciekawie przedstawił On okres studiów w Krakowie. Każdy, kto tam studiował, ma 
szczególnie miłe wspomnienia, ponieważ Kraków ma swoją specyfikę. Można pokochać 
stary gród Kraka już po pierwszej wizycie. Potem opowiadał 
o zaangażowaniu w "Solidarności" i 
emigracji do Montrealu. Ponieważ obowiązki rodzinne były i są najważniejsze dla 
Niego, pan Marek długo czekał na moment, aby mόc się oddać swojej pasji życiowej 
- malarstwu.
 
 W osobnym bloku nasz Artysta przedstawił na dużym ekranie zestaw ciekawych zdjęć 
z prywatnego albumu, oraz wybrane zdjęcia obrazów. Obrazów, które również 
zostały nabyte przez kilku Jego znajomych i przyjaciół przybyłych na dzisiejszy 
wieczór. Poprosiłem o kilka zdań do mikrofonu, Grażynę Żółtak, żonę pana Marka 
oraz Jego przyjaciela po fachu, Janusza Migacza, który rok temu był "gościem 
wieczoru" SWN. Pozostałe utwory, które pani Justyna wykonała w ramach ilustracji 
muzycznej to: Mazurek e-moll op.5 Ignacego Jana Paderewskiego, Moment Musical b- 
moll op.16 Sergeja Rachmaninowa oraz Etiudę Koncertową " Finale" op. 40 Nikolaja 
Kapustina. Etiudę Georga Gershwina /Earla Wilda pt. " The Man I Love" nasza 
wspaniała pianistka zadedykowała "gościowi wieczoru".
 
 
 
Od lewej: Jerzy Adamuszek, Justyna Gabzdyl, 
Andrzej Szydło, Grażyna Żółtak, Marek Żółtak 
Po oficjalnej 
części spotkania stały fotograf cyklu, Maria Jakόbiec, poprosiła do wspólnego 
zdjęcia występujących w programie oraz żonę pana Marka, Grażynę i Konsula 
Generalnego RP w Montrealu, Andrzeja Szydło.
 Pod koniec spotkania przyszedł przyjaciel Marka Żółtaka, Andrzej Stec. Takiej 
okazji nie można było odpuścić i poprosiliśmy pana Andrzeja o zaśpiewanie kilku 
piosenek. Akompaniowała mu znana nam, Anna Moszczyńska ( oboje byli już kilka 
lat temu "gośćmi wieczoru"). Ten wieczór był wyjątkowy, nie tylko ze względu na 
dużą ilość przybyłych, ale również na fakt, że rozmowy po spotkaniu trwały 
bardzo długo.
 
 Jerzy Adamuszek
 
Zdjęcia: Maria 
Jakóbiec   
Strona internetowa Marka Żółtaka: 
http://www.marekzoltak.com       |