Wywiad z Leonardem (Olkiem) Kwitkowskim.
Pani Zofia, Jego żona, spisała poniższe odpowiedzi męża:


Olek Kwitkowski na mistrzostwach wojewódzkich, 1968









Jerzy Adamuszek (JA):Zacznijmy od Pana rodziców, proszę w kilku zdaniach przybliżyć nam ich historię.

Olek Kwitkowski (OK): Moja matka Irena (z domu Wieloszyńska) była rodowitą Bydgoszczanką. Podczas wojny została wywieziona na roboty do Niemiec - tak jak tysiące zdolnych do pracy Polaków. Natomiast ojciec Edward pochodził z Kępia Zaleszczańskiego w pobliżu Sandomierza. Początkiem wojny trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Sztutowie (KL Stutthof), gdzie spędził aż cztery lata. Nie opowiadał o tamtych czasach, aż pewnego razu zdradził, dlaczego nigdy, nawet w upalne dni, nie ściąga koszuli. W obozie był taki głód - mówił - że pewnego razu chwycili z kolegami kota, aby go jakoś oporządzić i zjeść. Został za to tak mocno pobity przez Niemców, że po całym ciele pozostały grube pręgi. Będąc w temacie ostatniej wojny muszę dodać, że brat ojca był oficerem Wojska Polskiego i po napaści Sowietów na Polskę we wrześniu 39-go, został wywieziony na wschód i słuch o nim zaginął. Toteż po takich przeżyciach wojennych ojciec zawsze ostrzegał mnie i młodszego brata: "nigdy nie zapisujcie się do żadnej partii!"


od prawej: Olek, Jego rodzice i brat Zdzisław

(JA): Urodził się Pan i wychował w Bydgoszczy, jak wspomina Pan lata dziecięce?

(OK): Zdecydowana większość emigrantów z Polski w okresie międzywojennym kierowała się do północnej Francji, tam gdzie było najwięcej kopalni węgla - czyli tam, gdzie była praca. Moi rodzice zamieszkali blisko granicy z Belgią w miejscowości Denain, pomiędzy Valenciennes i Cambray. Tam się urodziłam i wychowałam w typowym jak na tamte lata "polskim środowisku". Były polskie kościoły, polskie sklepy, polskie bary, itp.


Olek z bratem Zdzisławem, 1975

(JA): Urodził się Pan i wychował w Bydgoszczy, jak wspomina Pan lata dziecięce?

(OK): Całe moje dzieciństwo jest związane z Bydgoszczą. Rodzice starali się i troszczyli, aby każdy z nas miał beztroskie dzieciństwo. Urodziłem się tuż po wojnie. W owym czasie miasto było zniszczone przez zawieruchę wojenną, ale z biegiem czasu odbudowywało się i wzrastało. A ja wraz z nim. Dzisiaj Bydgoszcz widzę jako piękne i nowoczesne miasto ze skwerami, z parkami i zabytkami - miasto, które kwitnie



(JA): Jak to się stało, że młody Olek nie ganiał z kolegami za piłką, tylko zainteresował się boksem?

(OK): Będąc młodym chłopcem, biegałem również za piłką, a ponieważ mieszkałem w dzielnicy, gdzie większość kolegów uprawiało boks - to dołączyłem do nich. W zasadzie to ojciec był moim największym inspiratorem. Zabierał mnie na zawody pięściarskie, i z czasem zaczęło mnie to pasjonować do tego stopnia, że poczułem, iż to jest to, co chciałem robić. Mając 14 lat rozpocząłem regularne treningi i wyczynowo boksem zajmowałem się aż do ukończenia 31 lat. Od 1961 roku związany byłem z pięściarstwem. Najpierw próbowałem sił w lokalnej Brdzie, potem była służba wojskowa w Pile i tam boksowałem w klubie Sokół. Po wyjściu z koszar wróciłem do Bydgoszczy i boksowałem w tamtejszej Astorii. Byłem czynnym zawodnikiem, a później zostałem szkoleniowcem juniorów. Współpracowałem z Jerzym Planutisem i Janem Zaskwarą, trenerami tego klubu. Moi koledzy zrezygnowali już po kilku miesiącach, przerazili się ciężkimi i wyczerpującymi treningami. Bokserstwo to jest dziedzina sportu, które wymaga dużo poświęcenia i dyscypliny. Nie poddawałem się - myślę, że taki mam charakter. Zacząłem i kontynuowałem treningi z dużym zapałem i już jako młody chłopak marzyłem, snułem plany o przyszłości, o karierze.



(JA): Kto był wtedy dla Was wzorem boksera, powiedzmy idolem?

(OK): Zbigniew Pietrzykowski, którego chlubą były trzy medale z igrzysk olimpijskich i cztery tytuły mistrza Europy. Zbyszek był najwybitniejszym polskim pięściarzem w historii. Koniec i kropka. Dużo mówi się o klasie Jurka Kuleja i słusznie, ale biorąc pod uwagę umiejętności rywali napotkanych na swojej drodze, to właśnie Zbyszek mierzył się z przeciwnikami o wyjątkowym formacie




na zgrupowaniu, 1974

(JA): Po ilu latach treningu miał Pan podstawy, aby marzyć - a nawet planować jakieś większe sukcesy?

(OK): Stoczyłem ponad 200 pojedynków, z tego 26 przegrałem. Moim trenerem był Jerzy Planutis (zmarł w 2019). Boksowałem w kadrze Okręgowego Związku Bokserskiego juniorów. Pamiętam znakomicie rozumiejący się duet: Henryk Czajkowski - Czesław Kujawa. To dzięki nim w reprezentacji OZB była znakomita, przyjazna atmosfera. Poza tym częstokroć powoływany byłem na zgrupowania reprezentacji Polski juniorów. W Polsce moja przygoda z boksem trwała 19 lat.



(JA): Patrząc na te czarno-białe zdjęcia z lat 60-ych ubiegłego wieku, na których "młode, szczupłe chłopaki" prężą muskuły, oczyma duszy widzimy obecnego sportowca, który jest często przesadnie umięśniony. Jak wyglądały Wasze treningi?

(OK): Specyfika tego sportu sprawia, że trening bokserski nastawiony był i jest na wyrobienie szybkości orientacji i ruchu, ogólnej sprawności fizycznej, gibkości i siły dynamicznej. Legendarny Feliks Stamm taktykę i strategię walki bokserskiej określał dosadnie: doskocz, przyp.... i odskocz. Tak lapidarne można przedstawić zasadę pojedynku bokserskiego, kluczową sprawą jest wypracowanie kondycji. Na treningach uczy się przede wszystkim techniki, pracuje nad wytrzymałością i siłą. Bieganie oczywiście pomaga. Jednak bokser to nie maratończyk i kondycja to tylko element treningu, bardzo ważny, co prawda, ale jeden z wielu. Wielka rola trenera polega na odpowiednim dozowaniu wszystkich składowych, z których następną jest tzw. trening z przyrządami. W dużym uproszczeniu obejmuje on pracę ze specjalistycznym sprzętem treningowym takim jak: gruszka (kukurydziak) do ćwiczeń techniki ciosów na głowę, worek bokserski średni i duży, gdzie ćwiczy się siłę ciosów, tzw. wyczucie dystansu i elementy poruszania się podczas walki, skakanka, poduszka itd. Jednak najważniejsza jest technika i praca z trenerem.


bokserzy z klubu Astoria na meczu w NRD, 1972

(JA): W powojennej Polsce często były problemy z zaopatrzeniem - a wyniki sportowe zależą przecież od spożywanych produktów. Jak było w Waszej rodzinie?

(OK): Faktem jest, że wszystkie treningi związane są z dobrym jedzeniem. Pyta Pan jak to wyglądało u mnie w domu. Otóż moja mama była dobrą gospodynią i musiała dobrze gospodarzyć, żeby wykarmić dwóch sportowców (tzn. mnie i mojego brata Zdzisława, który pewien okres zajmował się boksem), siebie oraz męża. Wtedy były ciężkie czasy, ale z pomocą przyjaciół, praktycznego sprytu i kombinacji, wszystko można było załatwić. Poza tym, często trzeba było robić, "wagę" (zbijać wagę) i to też ograniczało jedzenie.



(JA): Powołanie do polskiej kadry narodowej było na pewno dużym przeżyciem i wielkim wyzwaniem. Jak Pan wspomina słynnego Feliksa Stamma?

(OK): To był prosty człowiek, ale bardzo inteligentny i skromny. "Papa" był wiecznie niezadowolony. Zawsze coś było za wolno, za słabo, ze złą koordynacją. A jednocześnie wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę Papa jest bardzo zadowolony, tylko tego nie chce pokazać. To jest legenda. Dla zawodników był jak ojciec, choć trzeba przyznać, że rygorystyczny. Gdy ktoś podpadł, czy to wielki pięściarz, czy ktoś inny z dobrych zawodników, to odsyłał do domu, nie patyczkował się. On miał podejście wychowawcze. I miał trenerską intuicję. To nie było oparte na wiedzy książkowej, ona go nie obchodziła. O wszystkim decydował trenerski nos. Miał niezwykłą siłę oddziaływania, dar podbudowania u swoich podopiecznych poczucia własnej siły. W szkoleniu i podczas sekundowania nigdy nie stosował szablonu. Dążył do tego, aby każdy bokser dysponował własnym, niepowtarzalnym, ale odpowiednim dla siebie stylem rozgrywania walki. Z tym sposobem myślenia wiązała się nierozerwalnie naczelna zasada, której zawsze starał się być wierny - indywidualizacji treningów. Dążył do tego, aby odkryć silne strony każdego pięściarza, z którym pracował. Te mocne strony w nich umacniał, podbudowywał techniką, szybkością i kondycją. Nigdy nie robił na siłę "fightera" z techniką i na odwrót. I może dlatego polska drużyna w tamtych czasach zawsze była silna, wszechstronna. Nie było w niej nigdy dwóch pięściarzy, którzy walczyliby tak samo, według jednego schematu. Papa Stamm odpowiadając na pytanie, co jest najważniejsze w boksie, zawsze rozczarowywał pytających swoją odpowiedzią, bo każdy myślał, że najważniejsza jest siła ciosu. A Stamm odpowiadał i powtarzał do znudzenia, że w ringu jak w życiu: najczęściej można wygrać głową. Najpierw trzeba pomyśleć, potem nogi - bo trzeba dojść do przeciwnika, a dopiero na końcu jest ręka i siła ciosu. Jak się nie pomyśli, i nie podejdzie, to można dostać od przeciwnika.




na zgrupowaniu, 1973

(JA): Na pewno pamięta Pan pierwsze walki za granicą - gdzie to było?

(OK): Na pierwszy turniej z polską kadrą pojechałem w roku 1966 do miasta Schwerin położonym w ówczesnej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Były to zawody międzypaństwowe między Polską a Niemcami. Nie pamiętam z kim walczyłem podczas turnieju, ale wiem, że wygrałem pojedynek.


Olek z bratem Zdzisławem, 2008

(JA): W 1973 został Pan trenerem. Jakie predyspozycje musi mieć dobry trener?

(OK): Przede wszystkim należy zindywidualizować szkolenie i formę walki, ucząc tych elementów technicznych, które danemu zawodnikowi najlepiej odpowiadają. Uczyć go takich form, do których ma predyspozycje. Posiadać dar trafnej obserwacji oraz zauważyć u zawodnika jego największe walory i wady. Dopasowywanie wszystkich do jednej, choćby najlepszej sztancy, to karygodny błąd. Bokser walczący na przekór swoim warunkom fizycznym, cechom motorycznym i psychice, robi z siebie żałosne pośmiewisko i jest dla rywali łatwą ofiarą do obicia. Trener musi świetnie demonstrować różne sposoby walk, zarówno najbardziej podstawowe, tym ciosów prostych kontrujących, które na pewno każdemu się przydadzą jak i skomplikowanych, trudnych do wykonania. Tak jak mój trener boksu, każdy trener musi starać się jednocześnie wychowywać i dawać wzorce postępowania w różnych sytuacjach życiowych. Tak jak to robił mój nauczyciel, stąd przydomek "Papa" nadany mu przez jego wychowanków.


z grupa sportowców na olimpiadzie w Atlancie, 1996

(JA): Przejdźmy teraz do działalności w Montrealu. Oprócz tzw. "codziennej codzienności", w której podstwą jest utrzymanie rodziny, został Pan doceniony przez tutejszy "świat bokserski". Jednak pomogło doświadczenie z Polski.

(OK): Doświadczenie i znajomość języka. Kiedy nieźle już władałem językiem angielskim, trafiłem na salę bokserską. Wie pan - "wilka ciągnie do lasu". Nikt nie robił mi problemów, abym spróbował swych sił na treningowej sali i w ringu. W końcu założyłem rękawice. W czasie jednego ze sparingów, a byłem o wiele młodszy aniżeli teraz, pokonałem rywala z Kanady, który należał do czołowych zawodników tej sekcji. A że boks w Kanadzie jest coraz bardziej popularny, zainteresowano się mną. Pytano, skąd znam tajniki bokserskiej sztuki. O mojej pięściarskiej karierze opowiedziałem w szczegółach. Dowiedział się o tym również Matt Mizerski, iż niejaki Olek Kwitkowski z Bydgoszczy rozbija na sparingach Kanadyjczyków. Współpracę z bokserskim amatorskim związkiem Kanady zaproponował mi właśnie wspomniany Maciej Mizerski. Był on dyrektorem technicznym, który kierował działalnością amatorskiego pięściarstwa w tym kraju. Był takim kanadyjskim "Papą Stammem". Wprowadził nowatorskie formy i metody szkolenia, dzięki którym pięściarze tego kraju zaczęli wygrywać i zdobywać olimpijskie medale.


z Ireną Szewińską, legendą polskiej lekkoatletyki


z kolegą po fachu, Kazimierzem Paździorem, złotym medalistą z Rzymu, 1960

(JA): Nie mam cienia wątpliowści, że reprezentuje Pan słynną "szkołę Stamma" - czyli, przede wszystkim, technika. W zasadzie większość pięściarzy powojennej Polski, kiedy odnosiliśmy największe sukcesy, byli dobrzy (najlepszymi chyba byli: Jerzy Adamski, srebrny medalista z Rzymu i Jan Szczepański, złoty medalista z Monachium). Jak patrzyli tutejsi szkoleniowcy na Pańską technikę?

(OK): Tutejsi szkoleniowcy boksu zauważyli i podziwiali moją technikę, doceniali doskonałe przygotowanie i doświadczenie z Polski. Należy wyróżniać się techniką oraz imponować, zwłaszcza "twardością, zawiłością i energią" - tak jak mój mistrz i nauczyciel Fekils Stamm. Wszyscy byli wdzięczni, że wprowadzam nową technikę, dla nich to było nowe a ja to już znałem, dzięki temu zawodnicy mogli się dalej doskonalić i później zdobywać sukcesy.



(JA): Jak się pracuje z tutejszą młodzieżą?

(OK): Kanadyjski boks znacznie się różni od polskiego. Zupełnie jest inna mentalność młodzieży. Początkujący bokserzy płacą za treningi. Jeśli któryś z nich coś osiągnie, otrzymuje stypendium w wysokości ponad 1000 dolarów miesięcznie. W szkoleniu kanadyjskich bokserów mniej uwagi zwraca się na pracę nóg, więcej na przygotowanie siłowe.




z Caroline Veyre (2015)

(JA): W biogramie wyszczególnieni są ci najlepsi, których Pan wyszkolił (Claude Lambert, Adenis Stevenson, Caroline Veyre); Zaczynając pracę z nimi, czy widział Pan od razu, że "coś z nich będzie?"

(OK): To jest ten "nos" i doświadczenie, ale przede wszystkim obserwacja i cierpliwość. Do klubu(ów) przychodzą tacy, którzy tylko chcą potrenować i podnieść kondycję fizyczną. Widzi się również takich, którzy mają ten "charakter", wkładają więcej pracy oraz serca do swoich treningów. Ci właśnie robią to z pasją i zaangażowaniem - widać, że daje im to radość. Determinacja i wytrwałość jest tym, co charakteryzuje każdego sportowca, jednak bokserzy są bardziej wytrwali. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko takie, które wymagają czasu. Idealnym przysłowiem opisującym mentalność dobrego boksera jest: "Rzeczy trudne robię od ręki, niemożliwe wymagają trochę czasu, a cuda? Na cuda potrzebuję tylko trochę więcej czasu." Charakter człowieka można poznać po tym, jak walczy. A potem... prawdziwy profesjonalista to ten, który potrafi utrzymać dyscyplinę i wykonywać wszystkie niezbędne działania, niezależnie od tego, co czuje w środku.



Jerzy Adamuszek (JA):Miło odwiedzać Ojczyznę. Czy utrzymuje Pan kontakty ze swoimi kolegami z tamtych lat?

(OK): Oczywiście, że miło jest wrócić do swojej Ojczyzny. Powspominać najpiękniejsze lata z młodości i spotkać najwspanialszych przyjaciół. Powrócić również do miejsc, które mi były do tej pory mniej znane, degustować się kulturą i zabytkami historycznymi w kraju. Przez wszystkie lata mojego pobytu w Kanadzie nie zapominam skąd pochodzę oraz pamiętam ludzi, których kiedyś spotkałem - nie tylko moich kolegów. Do dzisiaj mam świetny kontakt ze wszystkimi.



(JA): O działalności społecznej w Białym Orle: dlaczego i od kiedy Pan dziala?

(OK): Oprócz działalności czysto trenerskiej od wielu lat udzielam się również społecznie w polskim domu "Biały Orzeł". Motywuje mnie do tego wiara w pielęgnację mojej kultury, języka i obyczajów. Podtrzymywanie polskości oraz dawanie przykładu młodszej generacji oraz innym. Bez wątpienia staram się podkreślać wagę, wyjątkowość naszej Ojczyzny, szczególnie tu na obczyźnie.


z reprezentacją Kanady w Polsce

(JA): Córka zostala tłumaczką. Czy probował Pan zaszczepić w niej pasję do sportu?

(OK): Olivia już od dzieciństwa miała predyspozycje w kierunku artystycznym. Przyczyniła się do tego moja żona, Zofia, której marzeniem było, żeby córka była wrażliwą na piękno i muzykę. Ponieważ była delikatną dziewczynką, pozostawiliśmy jej wybór. Oczywiście, że byłem gotowy i próbowałem zaszczepić w córce zainteresownie sportem. Niestety (dla sportu), jej zainteresowania poszły w innym kierunku i trzeba uszanować jej wybór. Z ogromną przyjemnością przyglądaliśmy się z żoną, jak muzyka, śpiew i taniec rozpierał ją i dawał jej dużą radość i poczucie szczęścia. Widzieliśmy, że córka miała talent i z pewnością osiągnełaby coś w życiu... Obecnie, poświęca się rodzinie i pracuje zawodowo jako tłumacz języków: angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego.


od lewej Leon Kwitkowski, Adonis Stevenson, mistrz Kanady, olimpijczyk

(JA): Jest Pan już na emeryturze i żona by chciała mieć męża w domu trochę dłużej - a Pan nadal dużo pracuje w kilku klubach. Nie znudzilo sie?

(OK): Mimo że jestem na emeryturze, to nadal intensywnie pracuję. Bez względu na to, zawsze znajduję czas dla żony i wspólnie realizujemy swoje plany. Ciągle podtrzymuję kondycję fizyczną, ale zawsze dbam o stały kontakt z dyżym gronem naszych wspólnych znajomych i przyjaciół. Gdybym "spoczął na laurach", to dopiero byłaby nuda. Kocham sport i to właśnie trzyma mnie przy życiu i nie myślę o starości. Sport mnie odmładza. Czuję się dowartościowany, kiedy pracując z młodzieżą, daję im coś od siebie - szczególnie moje doświadczenie. Prawdę mówiąc, nie narzekam. To jest moja pasja, która będzie mi towarzyszyć do końca życia.


Leon Kwitkowski i Claude Lambert

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.