Teresa Brylewicz
działaczka społeczna.

- Prezes Polskiego Towarzystwa Patriotycznego Bratniej Pomocy
- Prezes Polsko-Kanadyjskiej Federacji Dobroczynności
- I -szy vice prezes Kongresu Polsko Kanadyjskiego - Okręg Quebec

20 czerwca 2017 (wtorek) o godz. 19.00

Ilustracja muzyczna: Radosław Rzepkowski - fortepian


Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.

( Drugim gościem wieczoru był Tadeusz Szyszka
w 1945, kiedy miał 12 lat, uciekł z Polski. Działacz społeczny.)



Teresa Brylewicz

Teresa Brylewicz urodziła się w 1946 w Mariampolu na Lubelszczyźnie. Do szkoły średniej uczęszczała w Opolu Lubelskim. Do Kanady przybyła 1966 i rok później wyszła za mąż. Będąc pracującą matką, zdecydowała podjąć studia na uniwersytecie Concordia w Montrealu. Ukończyła wydziały handlu i księgowości i przez kolejnych 25 lat pracowała w dziale finansowym Polskich Linii Lotniczych LOT - aż do przejścia na emeryturę. Mają córkę i czterech wnuków.

Od początkowych lat na emigracji bierze czynny udział w organizacjach polonijnych:

- Chór Lachmana, - Zespół Pieśni i Tańca Podhale (była prezesem 1986-95)
- Polsko-Kanadyjska Federacja Dobroczynności (jest prezesem od 2014)
- Polskie Towarzystwo Patriotyczne Bratniej Pomocy (jest prezesem od 2012 roku
- w połowie czerwca 2017 została I-ym vice prezesem Kongresu Polsko Kanadyjskiego - Okręg Quebek

PTPBP - krótka historia: Polskie Towarzystwo Patriotyczne Bratniej Pomocy powstało 31 sierpnia 1926 w wyniku rozpadu Towarzystwa im. Józefa Piłsudzkiego, założonego w 1924 r na dwie organizacje. Jedna a nich to Bratnia Pomoc, jako organizacja o świeckim profilu działania, a druga - o profilu religijnym - przyjęła nazwę Polska Liga Katolicka.

Obydwie organizacje zrzeszały swoich członków wokół kościoła Św. Trójcy wybudowanego w 1916 r. w dzielnicy Point St. Charles.

Bratnia Pomoc jest drugą najstarszą organizacją polonijną na terenie Montrealu.




Najstarszą organizacją polonijną w Montrealu jest, do dziś istniejące, Towarzystwo Białego Orła.

W 1930 r. Bratnia Pomoc poświęciła swój pierwszy sztandar.




W 1932 r. zarejestrowano prawnie Towarzystwo, jako "non profit organization'' i uzyskano statut (charter).

Głównym celem Towarzystwa była pomoc nowo przybyłym emigrantom, opieka nad starszymi i wychowywanie młodego pokolenia w duchu polskim. Przekazanie młodym języka polskiego, kultury i obyczajów, jak również wysyłanie paczek biednym rodzinom w Polsce.

W 1936 roku udała się kupić dwupiętrowy dom przy 1862 Wellington w pobliżu kościoła Św. Trójcy, gdzie gromadziła się młodzież, dzieci i starsi, zakładając swoje grupy takie jak zespół taneczny Tęcza, chór i orkiestra mandolinowa.




W roku 1974 Bratnia Pomoc objęła patronatem bardzo znany i popularny polsko-kanadyjski Zespół Pieśni i Tańca Podhale; udostępniła mu swoją siedzibę i pomagała finansowo.

W 1986 roku budynek przy ul. Wellington został sprzedany z powodu braku środków finansowych potrzebnych na jego remont. Siedziba Towarzystwa została przeniesiona do lokalu wynajętego na 10 lat w siedzibie Grupy I-ej Polsko-Kanadyjskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy przy 2721 Joliceur w Montrealu.

W 1996 roku, w 70-tą rocznicę istnienia organizacji, został poświęcony drugi sztandar.


od lewej A. Okoniewski, Z. Adamczewski i L. Wałęsa



W roku 2002 Bratnia Pomoc przeprowadziła się do siedziby Polskiego Towarzystwa Białego Orła, przy 1956 Frontenac w Montrealu, gdzie do obecnej chwili wynajmuje swoje lokum.




W roku 2016 Bratnia Pomoc obchodziła 90 lecie istnienia. Z tej okazji 22 października odbył się uroczysty bal. Udział w nim wzięli przedstawiciele organizacji polonijnych, polskiej szkoły, harcerstwa, zespołu Podhala, grupa taneczna Tęcza, ks. Dariusz Szurko z kościoła Św. Trójcy i przedstawiciel Ambasady RP w Ottawie pan Zbigniew Chmura.




Otrzymaliśmy gratulacje od wielu organizacji polonijnych, jak również od premiera Kanady hon. Justin Trudeau i premiera Prowincji Quebec pana Philippe Couillard.





W chwili obecnej Bratnia Pomoc liczy 45 członków. Najstarsza członkini urodziła się 24 września 1925 roku, czyli ma 92 lata.




Najdłużej będąca członkiem jest pani Stanisława Szpak, która wstąpiła do organizacji 11 stycznia 1974 roku, 43 lata temu. Celem organizacji jest w dalszym ciągu pomoc Polakom, szkołom, studentom, harcerstwu, zespołom tanecznym, fundacji przy Domu Starców, kościołom.




Organizacja Bratniej Pomocy bierze czynny udział w organizowanych na terenie Montrealu obchodach świąt narodowych 3 maja i 11 listopada, dożynkach, w uroczystościach innych organizacji i odchodach Dnia Kanady. Członkowie spotykają się raz w miesiącu. Towarzystwo zaprasza do współpracy.

Wersja rozszerzona historii Polskiego Towarzystwa Patriotycznego Bratniej Pomocy





Wywiad z Teresą Brylewicz:

Jerzy Adamuszek (JA): Czy Pani rodzice i dziadkowie pochodzą również z Lubelszczyzny?

Teresa Brylewicz (z domu Denek) (TB): Dziadków nie znałam, ponieważ zmarli, kiedy moi rodzice byli jeszcze małymi dziećmi. Natomiast obie babcie pamiętam dobrze: jedna pochodziła z Galicji a druga z Lubelszczyzny.



(JA): Okolice na południe od Kazimierza Dolnego nad Wisłą są przepiękne - jak wspomina Pani dzieciństwo?

(TB): Jestem bardzo dumna z moich rodziców, którzy po wojnie, mimo trudnych warunków stworzyli gniazdo rodzinne pełne miłości i radości. Rodzice ładnie śpiewali i tańczyli - toteż często organizowali spotkania rodzinne i towarzyskie. Pamiętam nasz dom pełen ludzi, pełen śmiechu. Nam, dzieciom, również wolno było zapraszać koleżanki i kolegów.

Miałam dwóch starszych braci; jeden z nich zmarł w czasie wojny (jeszcze przed moim urodzeniem), kiedy miał 5 miesięcy, a drugi, starszy ode mnie o 11 lat, po podstawówce pojechał do Warszawy, aby dalej się uczyć. Mimo że mieszkaliśmy na wsi, mieliśmy mało ziemi i rodzice musieli dorabiać. Tato pracował jako murarz, a mama, oprócz obowiązków domowych, często szyła wieczorami. Jakoś nie odczuwaliśmy biedy.

Wysłali mnie do szkoły średniej do Opola Lubelskiego, gdzie mieszkałam na stancji.




Rodzice

(JA): W szkole średniej kształtuje się nasza osobowość, jak było u dorastającej Teresy?

(TB): Miałam dużo szczęścia. Od początku byłam osobą lubianą (dzieci ze wsi były często wytykane palcami) i miałam dużo przyjaciół - z niektórymi utrzymuję kontakty do dziś. Jeśli chodzi o naukę, nie byłam "orłem", ale uczyłam się tyle, żeby czegoś nie "zawalić". Od początku angażowałam się w życie naszej szkoły. Należałam do kółka tanecznego, kółka chemicznego i do harcerstwa, gdzie przez dwa i pół roku byłam drużynową. Często brałam udział w zawodach sportowych: biegi na długie dystanse, pchnięcie kulą, rzut oszczepem, skok wzwyż. Wspominam te lata wspaniale.




Teresa Brylewicz

(JA): Co skłoniło Panią do wyjazdu z Polski?

(TB): Po maturze zdawałam na UMCS w Lublinie na chemię, ale nie dostałam się. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Brat mojego taty, były żołnierz, w czasie wojny służył w kawalerii. Po wojnie poprzez Niemcy, Belgię przybył z żoną do Kanady w roku 1956. Zaprosił mnie na wizytę - i tak oto w 1966 roku przyleciałam do Montrealu.



(JA): Kiedy poznała Pani przyszłego męża?

(TB): Już w pierwszą sobotę stryjek zarządził, że mam pójść na polską zabawę na Joliquer. Wojskowemu nie wolno się było sprzeciwiać, więc poszłam i tam spotkałam Romana Brylewicza. Zdobyłam pierwszą nagrodę w konkursie tańca i widocznie mu się spodobałam. Po kilku miesącach pobraliśmy się. Jesteśmy małżeństwem już 50 lat.




Slub Teresy i Romana Brylewicza

(JA): Wesele, urodziny dziecka, mąż ma stałą pracę a żona zajmuje się domem - czyli pełna stabilizacja, standardowa sytuacja lat 60-tych ubiegłego wieku. Skąd zatem ten pomysł, aby studiować?

(TB): Od małego wbijano mi do głowy, że najważniejszym w życiu jest wykształcenie. A więc zaraz po przyjeździe do Kanady poszłam na kurs języka angielskiego, prowadziła go świętej pamięci pani Krystyna Południkiewicz. Podjęłam pracę w restauracji przy ulicy St. Laurent, gdzie czasem po stopach biegały szczury.

Natychmiast uprzytomniłam sobie, że to, co rodzice mi wpajali, jest "świętą prawdą". Biletem do szczęścia jest wykształcenie. Nie zwlekając - ale nadal pracując - zapisałam się na kurs stenografii w Alexander College na rogu Mont Royal i Parc Avenue. Podczas kursów okazało się, że jestem w ciąży i natychmiast chciałam zrezygnować, ale nauczycielka odradziła mi. Kontynuowałam zatem naukę codziennie od 8-ej do 11:30, potem praca od południa do 11-ej w nocy i tak w kółko, aż do ukończenia Alexander College - wszystko zgodnie z hasłem "chcieć to móc".

To dodało mi chęci, żeby w późniejszych latach, kiedy już poduczyłam się angielskiego i francuskiego oraz skończyłam jakieś kursy księgowości, podjąć studia na uniwersytecie Concordia. Mąż był bardzo pomocny, przejął w dużym stopniu opiekę nad córką, Irenką. Pracowałam w tym czasie w hotelu Queen Elizabeth jako kelnerka od 6-ej rano do 3-ej po południu, a potem szłam na wykłady. I rodzice znowu mieli rację: "chcieć to móc" - nie ma rzeczy niemożliwych.



(JA): JA: Opowiadała Pani zabawną historyjkę, kiedy córeczka zapytała: "mamusiu, czy już odrobiłaś lekcje?" Jak dawała sobie Pani radę na studiach?

(TB): Na początku było trudno. Po kursach angielskiego, jakie były oferowane nowoprzybyłym, moja znajomość języka była ograniczona. Brak słownictwa urzędowego stanowił główną barierę. Drugi semestr był już łatwiejszy. Przyjęłam metodę zapisywania codziennie, ile czasu poświęcam na dany przedmiot (uczelnia zakłada, że przeciętny student potrzebuje 45 godzin pracy w domu, aby zaliczyć jeden przedmiot w danym semestrze). Po próbach okazało się, że 45 godzin na naukę w domu mi wystarcza. Tego się trzymałam i szłam na egzamin spokojna.



(JA): : Ile lat to trwało? Bo, czy opłacało się studiować, nie wypada pytać, gdyż każde studiowanie, zdobywanie wiedzy, wzbogaca człowieka.

(TB): Podstawą do zdawania egzaminu na studia, była dobra znajomość angielskiego poświadczona dokumentem ukończenia kursu. Ponieważ miałam tylko maturę, to aby bez tutejszego Cegep-u zdobyć Bachelor of Commerce Major in Accounting (czyli rachunkowość) musiałam zdobyć 108 tzw. credits. Student po Cegep-ie normalnie zalicza 90 credits. Toteż przez te wszystkie lata, włączając wakacje, brałam kursy, żeby skończyć studia jak najszybciej. Trwało to w sumie sześć lat.




(JA): Przejdźmy teraz do pracy w polskiej firmie lotniczej LOT. Pamiętam, że spotkałem Panią, kiedy w 1986 roku przyszedłem tam po raz pierwszy w sprawie sponsorowania mojego projektu. Pozytywna decyzja wyszła od szefa, ale musiało to chyba potem przejść przez Pani biuro. Czym się Pani dokładnie zajmowała w firmie?

(TB): Zostałam przyjęta na stanowisko księgowej. W podaniu o pracę (w życiorysie) opisałam, co studiowałam: rachunkowość, zarządzanie, rynek (marketing), prawo, komputery i inne przedmioty. To szefowi zaimponowało. Polska księgowość nie była wtedy jeszcze skomputeryzowana, więc dyrektor postanowił kupić komputer, żeby mi ułatwić pracę. Służby finansowe w Warszawie już w tym czasie zaczynały myśleć o wprowadzeniu komputerów, ale mieli tylko jedną księgową, która nie bała się tych "wielkich maszyn". Zdecydowali zacząć od Montrealu - zatem Montreal był pierwszą skomputeryzowaną placówką LOT-u na świecie.

Oczywiście, oprócz księgowości, miałam sporo innych obowiązków. Były to różne prace zlecone - robiłam to, co w danej chwili było potrzebne. Nawet byłam z tego zadowolona, gdyż ciągle uczyłam się czegoś nowego.



(JA): Pamiętamy zamknięcie biura LOT-u w Montrealu. Przeniesiono Panią wtedy do Toronto.

(TB): Tak. W Toronto pracowałam 14 lat jako kierownik Działu Finansowego. Byłam odpowiedzialna za całokształt spraw finansowych w Kanadzie. Warunki pracy miałam bardzo dobre, atmosfera w biurze była przyjacielska. Szefowie, z którymi pracowałam, nie przeszkadzali, niczym nie nękali. Były to wspaniałe lata mojego życia. Pracowałam tam przez 25 lat, aż do emerytury. Moje wykształcenie wspaniale zaowocowało.




(JA): W Waszym domu wiszą na ścianie obrazy; proszę powiedzieć coś więcej o tym - czy to tylko hobby?

(TB): Podczas mojego pobytu w Toronto nie miałam wiele obowiązków domowych, więc musiałam się czymś zająć. Pewnego dnia koleżanka z pracy zaproponowała mi obejrzenie jej obrazów w studio, gdzie pod okiem bardzo renomowanej profesorki, pani Katarzyny Kabacińskiej, uczyła się malować. Ponieważ lubię eksperymentować, skusiłam się i .utknęłam tam na dość długo. Nauka malowania sprawiała mi przyjemność, atmosfera w studio była wspaniała. Trwało to przeszło 10 lat. Odkryłam w sobie talent, o którym nigdy nawet nie marzyłam. Mam jeszcze sporo innych zainteresowań: yoga, zumba, spacery, narty, rolki, rower, psy, koty i jeszcze parę.



(JA): Kiedy zaczęła Pani działać w PTPBP (Polskie Towarzystwo Patriotyczne Bratniej Pomocy)?

(TB): Do tej organizacji wstąpiliśmy z mężem w 1986 r. Będąc przez 9 lat prezesem Zespołu Pieśni i Tańca Podhale, byłam bardzo wdzięczna PTPBP za patronat nad naszym zespołem, za wsparcie finansowe i pomoc w różnej formie. Natomiast prezesem PTPBP zostałam w 2012 roku. Jestem również, od 2014 roku, prezesem Polskiej Federacji Dobroczynności a ostatnio, 16 czerwca bieżącego roku, zostałam wybrana na wiceprezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej, okręg Quebec.



(JA): Powyżej zamieszczona jest historia Towarzystwa, proszę jednak w kilku zdaniach przybliżyć nam Waszą działalność.

(TB): Członkowie spotykają się raz w miesiącu, żeby rozweselić się, porozmawiać, wypić kawę i zjeść ciastko. Cztery razy do roku mamy spotkania połączone z uroczystym obiadem: obiad wigilijny w okresie Bożego Narodzenia, święconka po Wielkanocy, Dzień Dziękczynienia (Thanksgiving Day) i zakończenie sezonu. Głównym celem naszej organizacji jest pomoc potrzebującym. Pomagamy naszym członkom, pomagamy studentom (za pośrednictwem Polskiej Fundacji Społeczno-Kulturalnej, której przekazaliśmy 10 tysięcy dolarów na stypendia), pomagamy polskim szkołom, polskim zespołom tanecznym, polskim kościołom, harcerzom. Nasi członkowie biorą często udział w imprezach, bazarach organizowanych przez inne stowarzyszenia i kościoły. Staramy się popierać polskie organizacje, polską kulturę.




ślub córki

(JA): Wasza córka poszła w śłady matki, czy może po tym "wspólnym odrabianiu lekcji"?

(TB): Wydaje mi się, że wyrastała w atmosferze zdobywania wiedzy. Ciągle uczyliśmy się z mężem angielskiego i francuskiego. Nauka była czymś potrzebnym i naturalnym. Córka kończyła handel zagraniczny, też na Uniwersytecie Concordia. Pracuje i jest zadowolona z pracy. Teraz nakłania do nauki swoje dzieci.



(JA): Wszyscy dziadkowie są zadowoleni, kiedy wnuki mówią ich językiem - wy na pewno też. A te zdjęcia wnuków w krakowskich strojach w Waszym domu?

(TB): Jesteśmy bardzo dumni z naszej córki i zięcia, Roberta Adamczewskiego (oboje urodzeni w Kanadzie), którzy bardzo dobrze władają polskim językiem i ze swoimi dziećmi rozmawiają po polsku. Przez kilkanaście lat tańczyli w zespole Podhale i tam się poznali. Tam - jak twierdzą - przeżyli najpiękniejsze lata swojego życia. Nasza starsza wnuczka, Amanda, też tańczyła w Podhalu. Amanda była z nami w Polsce już dwa razy, a młodsza, Victoria, raz. Teraz kolej na chłopców (bliźniacy; Arthur i Alexander). W zeszłym roku gościliśmy przez miesiąc dwóch chłopców z Polski, żeby nasi troszkę się poduczyli polskiego. Bardzo ważne jest dla naszej rodziny, żeby dzieci wiedziały, gdzie są ich korzenie. Że Polska ma piękną kulturę, architekturę i bogatą historię. Niech wiedzą, że mogą być dumni swojego pochodzenia.





Relacja ze spotkania:

20 czerwca to już prawie okres wakacyjny - za dzień początek kalendarzowego lata. Mimo że spora grupa Rodaków już wyjechała na wakacje, to najbliżsi "bohaterów" dzisiejszego spotkania i zainteresowani samym tematem przybyli do Konsulatu RP, który od dwóch miesięcy zajmuje cały budynku przy ulicy Musee. Tak się złożyło, że Pani Teresa i Pan Tadeusz działają w Towarzystwie Patriotycznym Bratniej Pomocy - czyli łączy Ich coś wspólnego. Pierwszą część spotkania wypełnił Tadeusz Szyszka, który opowiedział w skrócie historię swojego dzieciństwa i młodych lat. Jego biogram i wywiad z nim przeprowadzony przybliża nam tamte czasy. Mnie najbardziej ujęła historia ucieczki 12-sto letniego chłopaka statkiem do Szwecji, zaraz po wojnie, w 45-rym. Co musiała przeżywać Jego matka, kiedy Tadzio nie wracał do domu dniami, miesiącami - nie trudno sobie wyobrazić.

Po pierwszej części spotkania Radosław Rzepkowski wykonał kolejne dwa utwory - a w sumie mieliśmy okazję wysłuchać ich pięć, oto one: "Just give me a reason" - Alice Moore, "Hotel California" - Don Henley-a, "You are the sunshine of my life" - Steve Wondera, " Nocturn - Bill Joela i "Baby" - Justin Biebera.


Radosław Rzepkowski



Potem wystąpiła Teresa Brylewicz. Przypomniała nam młodość spędzoną w Polsce, pierwsze lata w Montrealu i studiowanie na Concordii. Potem było o pracy w liniach lotniczych LOT i o działalności społecznej. Okazało się, że przedtem Pani Teresa przewodniczyła prawie dziesięć lat tanecznemu zespołowi Podhale.


Pani Teresa i jej mąż Roman Brylewicz



Mieliśmy okazję zobaczyć na ekranie zestaw zdjęć z prywatnych albumów obu "gości wieczoru". Pomógł nam przy tym Jarosław Kowalski, jak się później okazało artysta malarz, który pierwszy raz przyszedł do naszego konsulatu.


Janusz Mazur , Jerzy Adamuszek



Były również pytania z sali; a tym najbardziej aktywnym okazał się Janusz Mazur, założyciel Fundacji im. Wiesława Dymnego, a prywatnie dobry znajomy Pani Teresy i Pana Tadka. Nie dziwi to, ponieważ mieszka w Montrealu od bodajże 1976-go, czyli tylko 10 lat krócej od Pani Teresy. Przypomniał Jej lata 80-te ubiegłego wieku, kiedy wspólnie byli zaangażowani w paru projektach. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować Januszowi za kilkukrotne rekomendowanie "gości wieczoru" i w ogóle za popieranie cyklu SWN. Dodam, że znamy się jeszcze z akademika UJ-tu Żaczek z 1974. Nie mogę pominąć faktu, że na takie okazje pan Janusz przychodzi z kwiatami i tym razem też była wiązanka dla Pani Brylewicz.


konsul Michał Faleńczyk wręcza kwiaty Pani Teresie



A odnośnie oficjalnego zakończenia; miało ono trochę rozbudowany charakter. Najpierw było śpiewane "Sto Lat" przy akompaniamencie pana Radosława, potem pan konsul Michał Faleńczyk - oprócz kilku miłych słów - po kolei wręczył bukiety wszystkim występującym w programie. Trwało to trochę dłużej, ponieważ Maria Jakóbiec, fotograf cyklu, musiała zrobić zdjęcia. Całe spotkanie było filmowane przez Ewę Snarską, która ostatnio przychodzi z kamerą na każde spotkanie. Dziękujemy pani Ewo! Tu należy przypomnieć, że pani Snarska rozpoczęła współpracę z SWN od pierwszego spotkania poświęconemu jej mężowi, ponad dziesięć lat temu i sfilmowała już czternaście spotkań.


Od lewej. Weronika Schab, Radoslaw Rzepkowski,Danuta Szyszka,Tadeusz Szyszka, Teresa Brylewicz,Roman Brylewicz, Teresa Piotrowska i Ignacy Schab



Jak zwykle na zakończenie była herbata i tym razem pączki. Dziękujemy Towarzystwu Bratniej Pomocy za sponsorowanie dzisiejszego wieczoru i Joli Sokalskiej, montrealskiej artystce, która pomogła w kuchni.


Od lewej: Tadowsław Rzepkowski, Teresa Brylewicz, Tadeusz Szyszka, Michał Faleńczyk i Jerzy Adamuszek



Od początku 2015, kiedy rozpoczęliśmy działalność (SWN i SP) na Musee, budynek należy opuścić w takim stanie, w jakim go zastaliśmy. I w tym miejscu chcę bardzo podziękować Marii Jakóbiec, która zawsze mi w tym pomaga.


Jerzy Adamuszek

Zdjęcia: Maria Jakóbiec
Filmowała: Ewa Snarska

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.